Nie wiedziałam, że się serca tak ostudzą,
uwierzyłam, że umiera się parami,
nie wiedziałam, że się ludzie różnie budzą
jak okręty, nie te same, choć w tej samej wciąż
przystani…

sobota, 23 sierpnia 2014

2. „A potem sam się znajdzie powód, by zwątpić, czy to się opłaca”

Egzystowała w tym szpitalu z dnia na dzień, być może czekając na jakiś cud. Cudów nie było.
Były za to wyrzuty sumienia i noce, których nie dało się przespać do końca. I były wspomnienia, te najlepsze, które dawno temu wydawały się bolesne i oznaczały dosyć bliskie spotkania z powierzchniami typu chodnik, bądź zjawiskami, takimi jak latarnia albo skrzynka na listy. 
Czasami zdarzało się, że przy okazji odwiedzin rodziców ostatkiem sił powstrzymywała się przed błaganiem o odwiedziny rodzeństwa. Leżała ze świadomością, że dopóki gorączka nie spadnie, nie ma szans na spotkanie z rozskakaną dwójką. A gorączka jak na złość utrzymywała się na poziomie trzydziestu ośmiu kresek, bez zamiaru spadnięcia o choćby milimetr. Czemu była? Nikt nie mówił, a i ona sama nie bardzo chciała wiedzieć. 
Była to była.
- Zabawne – usłyszała pewnego dnia, dyndając nogą w gipsie zawieszonej na haczyku. Nie miała nic innego do roboty, kiedy dzieciaki z jej sali szalały po sąsiednich. Nie potrafiła znaleźć z nimi wspólnego języka, były od niej młodsze i miały pstro w głowie. Zaczynała z nimi wariować, a przez to coraz lepiej rozumiała jak w towarzystwie młodszych od siebie dziewczynek czuł się Jurij. I zobaczyła go w drzwiach, gdy nieśmiało kołysał się z nogi na nogę, nie potrafiąc zdecydować czy wejść, czy jednak umknąć  - Zabawne – powtórzył, jakby pierwszego razu miała nie usłyszeć. Żadne słowo, które wypowiedział pod jej adresem nie brzmiało tak miło. Może było mu wstyd za to, że ich nie dopilnował? Nawet jeśli nie, na pewno robili mu z tego powodu wyrzuty – Co tam? – zapytał, decydując się na wejście do sali.
Co mogła odpowiedzieć, z jednej strony nieufna wobec intencji tych niespodziewanych odwiedzin, z drugiej zaś tak szczęśliwa, że brakowało słów na opisanie emocji, które targnęły nią tak intensywnie, że wyglądało to niemal na atak serca? W istocie była w takich sytuacjach zabawna. Nawet komiczna, bo chłopak z trudem powstrzymywał wybuch śmiechu.
- Jest ok – odpowiedziała zgodnie z prawdą, bo w głębi duszy poczuła, że naprawdę czuje się dobrze, a znajoma twarz Tepesa jakoś tak napawa ją optymizmem. 
- Kiedy Cię wypuszczą? – zapytał, jednocześnie lokując się na krzesełku i układając czekoladę orzechową na dnie szafki, tak, żeby jej nikt nie dostrzegł. Nie chciało jej się tłumaczyć, że wszystko zależy od gorączki, a raczej jej braku. Nawet nie potrafiła o tym myśleć, nie mogąc uwierzyć w obecność skoczka. Jurij nie uzyskawszy odpowiedzi zmarkotniał. Opuścił głowę i w lot pojęła, że jednak coś jest nie tak jak powinno.
- Jest problem – odpowiedź przyszła szybciej, niż mogła sobie to wymarzyć. On nie znosił bawić się w podchody – Już nie będziemy mieszkać na jednej ulicy, Nina. Właściwie przyszedłem się pożegnać. Nie mamy możliwości odwiedzin, nawet teraz nie powinno mnie tu być. Rozumiesz, nie?
- Nie rozumiem – istotnie, wydawało jej się, że nic nie rozumie.
- Ojciec dostał lepszą posadkę. Jeszcze lepszą niż ostatnia. Teraz przeprowadzamy się na drugi koniec stolicy, wiesz, bliżej dziadków. Ojciec jest ważną postacią w skokach, prawie nie będziemy się z nim widywali.
Tłumaczył to, unikając jej wzroku. Wzroku trzynastoletniej już dziewczynki, która patrzyła na świat jak przez mgłę, starając się powstrzymać od płaczu, który w tym momencie byłby dla niej najprawdziwszym upokorzeniem. Nie była pewna czy i jemu nie szkliły się oczy. Nie o tym myślała. Zamiast tego skupiała swoje myśli na tym, żeby za wszelką cenę nie pozwolić łzom przekroczyć granicy powiek. 
- Jesteś tak straszną łajzą – prychnął nagle, spoglądając na gips – Nina, jak można się tak połamać i pozdzierać na skoczni K8? 
- Nie po drodze mi z tym sportem.
- Nie da się ukryć – mruknął, uśmiechając się delikatnie. Chcieli wierzyć, że to ten głupi wypadek zadecydował o tym, że ich drogi powoli się rozchodziły. Upewniali się w tym przekonaniu, nie znajdując żadnego innego wytłumaczenia. Jurij posiedział jeszcze kilka minut i wyszedł, jakby zamierzał tu bez przerwy wracać, chociaż w powietrzu wisiały wciąż słowa, zapewniające o fakcie, że były to ostatnie odwiedziny z jego strony. I może wracał, jeśli nie ciałem, to przynajmniej myślami. Chciała w to wierzyć.

Było do przewidzenia, że rodzice nie zechcą przekazać jej tej informacji, dopóki nie będzie w stu procentach pewna. Można się też było domyślić, że nie oznajmią tego w formie ‘wyprowadzają się’, a raczej ‘już się wyprowadzili’. I tak się stało. Pewnego wyjątkowo paskudnego dnia ta sytuacja stała się faktem. A przeciwciała w organizmie Niny wywalczyły powrót do przyzwoitej temperatury. Lubiła sobie potem wyobrażać, a właściwie tak wmawiali jej rodzice, że znajomość z rodzeństwem był bardzo toksyczna i kiedy oni odeszli, ona znowu była zdrowa. Być może na zewnątrz była zdrowa. Serce podpowiadało jej, że coś straciła na zawsze. I chociaż wmawiała sobie, że wrócą, bo nikt nie odchodzi ot tak, czas płynął dalej, a świat bez przerwy się kręcił. Oni nie wracali, a Nina uświadomiła sobie, że tak samo było z nią. Ona również nie wróciła do Mariboru. I mimo, iż wracała tam kiedyś myślami, wkrótce przestała to robić. Bolesne było uświadomienie sobie, że nowi przyjaciele determinują zapominanie o tych starych, dobrych przyjaciołach. Była przeszłością. 
- Tak to już jest – wytłumaczyli jej, kiedy zdobyła się na odwagę by zapytać – Kiedyś zrozumiesz.
Chociaż była pewna, że oni sami nigdy tego nie zrozumieli. Trwali w swojej niewiedzy i nieświadomości, pozwalając, by nowi ludzie i nowe zdarzenia rozbijały się o ścianę idealnej rodziny, którą chcieli stworzyć. A jednak... głupota, której raz pozwolono ujrzeć światło dzienne, nigdy nie przestaje kiełkować.
Nigdy nie przestaje szukać wyzwań. I ta głupota, a może po prostu nadzieja, której raz udało się wychynąć poza utarte schematy rozsądku i rozwagi, zawładnęła w końcu sercem Niny. To nie był grom z jasnego nieba. Równolegle do zrastania złamanej nogi i gojenia ran po upadku i stracie przyjaciół, w niepozornej, całkiem łajzowatej dziewczynce kwitła wiara we własne możliwości.

Najpierw zabrali jej rolki. Czarne, wysłużone, już trochę za małe rolki, które wisiały na drzwiach, uczepione za sznurowadła. Te od rodzeństwa, te właśnie.
Potem zabrali jej możliwości. Nie pozwolili szukać przygód. Miała być KIMŚ, nie rozdartym gówniarzem rozbijającym się na nartach, rolkach, nawet na rowerze. Pilnowali jej bardziej, niż mogła sobie to wyobrazić. Tak im się wydawało.
Zabrali jej w końcu nawet tożsamość. Byli tego niemal pewni, kiedy przepisali ją do lepszej szkoły. Nie wzięli pod uwagę jednej dość istotnej sprawy. Ta lepsza szkoła nie była lepsza tylko dla niej. A Ninie pozwoliła odzyskać coś, o czym nawet nie marzyła.
- Zabronili nam rozmawiać, więc nie będziemy mówić zbyt dużo – stwierdziła Anja, z trudem kryjąc uśmiech w szalu – Codziennie możemy wymieniać się listami. Możemy spędzać razem przerwy. Nikt nam nie zabierze kilku minut w ciągu dnia.
Tak też się działo.
Nina codziennie dowiadywała się czegoś nowego o życiu Anji i Jurija, o nowym domu, nowych sąsiadach, o pracy pana Mirana, o tym, że coraz lepiej im szło w skokach, że strasznie tęsknili za starym domem i sąsiadami, w szczególności zaś za Niną, że wciąż obwiniali się za ten fatalny skok, planowali odwiedziny, ale właściwie nic z tych planów nie wychodziło, że zastanawiali się, czy nadal jest taką chodzącą kompromitacją i czy ma jakieś cele, o których nie zdążyła im powiedzieć, a które nosiła w swoim spaczonym sercu.
Anja zaś codziennie stawała się bogatsza o informacje na temat nowej pasji Niny, nowinki w temacie burego psa, który bez przerwy przekopywał ogródki, planów rodziców wobec jej przyszłości i o całym tym galimatiasie, który zdawał się przekraczać wszelkie bariery dziecinności. To znaczy o tym, co działo się w łajzowatym serduszku Niny. Bo Nina bardzo lubiła słuchać o Juriju, który chodził do innej szkoły i którego nie widywała od momentu jego odwiedzin w szpitalu. Tak dawno temu. A Anja może tego nie zauważała, a może nie chciała dostrzegać, że kiedy padało jego imię, Nina będąca nawet w najpodlejszym humorze, uśmiechała się, próbując ukryć prawie niezauważalne rumieńce.

- Nina Vidmar – wyczytana wstała, poprawiła sukienkę i ruszyła przed siebie, chybocząc się na szpilkach. Ofiarą losu została do uzyskania pełnoletności. Żeby tradycji stało się zadość, omal nie zabiła dyrektora, wprawiając tym samym w osłupienie grono pedagogiczne, rodziców i wszystkich zebranych. Na swoje miejsce wróciła ze świadectwem już bez większych problemów. Szturchnęła Anję, która skryta za granatową teczuszką, udawała, że wcale nie umarła ze śmiechu podczas przedstawienia pod tytułem „Dobry Boże, złapcie mnie, bo moja przyjaciółka- idiotka podarowała mi za wysokie buty”. Wyglądało na to, że można się było rozchodzić. Czy tak, żeby się więcej nie spotkać? 
Niezupełnie tak.
W zasadzie, zupełnie odwrotnie.
- Popatrz na mnie, piękna – huknęła wzruszona Anja – Masz tu – uściśliła, wciskając jej w dłoń cztery tekturki – Masz i bądź – tyle wyjaśnień. Nina nawet nie zdążyła spojrzeć na to, co otrzymała, bo skoczkini uwiesiła się na jej szyi. Stały tak dłuższą chwilę, obie zalane łzami, rozmazywały swoje dorosłe makijaże i nieomal ocierały nosy świadectwami. Nie były jedyne. Na skrzyżowaniu dróg życiowych stało tak wielu ludzi, w grupkach bądź jak one- w parach. Żegnali się, życzyli sobie powodzenia, obiecywali utrzymanie kontaktu. One tylko milczały. Nie ślubowały sobie telefonów przynajmniej raz w tygodniu, ani spotkania raz na miesiąc. I mimo, że nie było rzeczy niemożliwych, ich znajomość, przyjaźń i dziwna zażyłość właśnie w tym miejscu miała swój zaplanowany przez wszystkich kres. 
- Nic się nie martw – zapewniła Anja – Jakoś to będzie.
I jakoś miało być.
- Jest jeszcze jedna rzecz. Ostatnia niespodzianka ode mnie – szepnęła skoczkini, lekko obracając Ninę. Przy schodach, tam, gdzie kłębiło się najmniej absolwentów, stał Jurij. Prawie go nie poznała. Spojrzała przerażona na przyjaciółkę, ale ona pokręciła głową. 
- Musisz mi wybaczyć – stwierdziła, wzruszając ramionami – ja tu poczekam.
Tym razem idąc nie zachwiała się mimo wysokich butów. Dziwna sprawa, w jednej chwili wyzbyła się niezdarności, a nabawiła lęku przed słowami. Przed rozmową. Przed...
- Cześć – takim zwyczajnym powitaniem. Przed słowem, które słyszała codziennie kilkanaście razy i którym to słowem odpowiadała tyle samo razy.
- Jurij – bardziej stwierdziła niż zapytała. Wyszczerzył się, jakby myślał, że naprawdę tak ciężko go rozpoznać po latach. 
- Co teraz? – zapytał, a ona zastanowiła się, o co mu właściwie chodzi. I czym jest to ‘teraz’.
- Studia – odpowiedziała, mając nadzieję, że trafiła w tok rozumowania.
- Posłuchaj... – nie zrozumiała nic ze słów, które potem padły – bardzo bym chciał, żeby to zabrzmiało poprawnie politycznie, ale prawda jest taka, że przez te kilka lat byłem ze wszystkim na bieżąco. 
Dopiero po dłuższej chwili rozwiązanie przyszło jej do głowy.
- Listy – wyszeptała. Kiwnął głową, nie wiadomo czy bardziej zawstydzony, czy dumny z siebie.
- Anja nie wiedziała. A ja przeczytałem każdy. I wiesz co?
Nie wiedziała. Ale bardzo chciała wiedzieć.
- Gdyby nie ten nieszczęsny skok, może byłoby zupełnie inaczej.

***
I tak to się toczy. Coraz większe banały, ale piszę. Chociaż czuję, że już nie za długo to potrwa :)
Pozdrawiam!

sobota, 9 sierpnia 2014

1. Pamiętacie, kiedy byliście małymi dziećmi i wierzyliście w bajki?

Chcąc nie chcąc przypomniała sobie swój pierwszy dzień w Lublanie, kiedy słońce wisiało wysoko nad miastem, a powietrze niosło zapach różaneczników, kwitnących w pobliskich ogródkach. Ileż mogła mieć wtedy lat? Prawdopodobnie jedenaście. Nie pogodziła się do końca z przeprowadzką z Mariboru, więc zamiast przyjrzeć tym wszystkim cudom i cieniom gór, które widziałaby, gdyby tylko się postarała, natychmiast złapała swoją torbę, po czym władowała się do domu zaraz za psem. 
Dom podobał się jej, miasto nie za bardzo. Dom był zupełnie inny niż ten, który opuściła. Miał duże okna, z których rozciągał się widok na całą okolicę. I sam też był ogromny. Pierwsze dwa dni spędziła poznając jego zakamarki, ścigając się po schodach z burym, czworonożnym przyjacielem i prosząc rodziców, żeby wrócili do prawdziwego domu. 
Nie posłuchali.
Wtedy, ani później.
Trzeciego dnia wygonili ją do ogrodu. Jej mama była fanatyczką ogrodnictwa. Pies przekopał wszystkie kwiaty, które zarośnięte chwastami pozostały po poprzednich właścicielach. Gdy już zbierała się do odwrotu, to znaczy wymknięcia się z powrotem do domu, do ojca, zauważyła dzieci. Nie takie, jak widywała u siebie w Mariborze. Absolutnie nie takie. Te były całkiem inne. Ścigały się środkiem ulicy na przedłużanych rolkach, które bardziej jej przypominały narty i robiły tyle huku, co przejeżdżający samochód. Hukowi nart towarzyszyły radosne okrzyki. Zaintrygowało ją to. Podeszła do bramy, żeby przez jej szczeliny przyjrzeć się szalejącej dwójce. A potem zauważyła człowieka, w którego stronę biegli. 
- ANJA! – ten wrzask słyszała z drugiego końca ulicy. Wzruszyła ramionami nic nie rozumiejąc i wróciła do ogrodu. Gdy po chwili podbiegła do bramy w przypływie ciekawości, w miejscu gdzie stał mężczyzna nie było już nikogo. 

Przez dłuższy czas nie widziała pogromców nartorolek. Nie biegali i nie krzyczeli. Zupełnie jakby nie istnieli. Nie zarejestrowała ich obecności również w pobliskiej szkole. Ale może miesiąc później zauważyła jak grali w piłkę w swojej posiadłości, przy sporym domku z miejscem na niewielki ogródek, małe boisko i ogromny podjazd. Wyprowadzała wtedy psa i chociaż chodziła na spacery tą samą trasą każdego dnia, dopiero wtedy ich spostrzegła. Co chwila wykopywali piłkę na ulicę. A Nina w końcu nie mogąc się oprzeć, przebiegła na drugą stronę, puściła smycz i na jej miejsce chwyciła piłkę. Po piłkę chwilę później wybiegła dziewczynka, popędzana przez chłopca, który przewiesił się przez bramę. Na widok Niny, dziewczynka stanęła jak wryta.
- To wasza – powiedziała wówczas Nina, rejestrując fakt, że pies, korzystając z okazji zmykał do domu. Ciemnowłosa dziewczynka kiwnęła głową – Mam na imię Nina.
- Anja – piłka została pokojowo przekazana, pies meldował się w swoim ogrodzie, a z bramy zeskoczył blondynek – A to...
- Dzięki za piłkę, zbierajmy się już – jednym słowem nie była tam mile widziana, tak od razu pomyślała, bo chłopiec nie krył się z tym, że Nina nie wypadła w jego oczach najlepiej. Zawrócił Anję w stronę bramki i sam również skierował tam swoje kroki. Obejrzał się przez ramię, zauważając, że Nina nie ruszyła się ani o milimetr.
- Nina, tak? Jurij – przedstawił się, prezentując delikatny uśmiech - Przyjdź później. Tata będzie na nas zły, że nie trenujemy. 
- Co trenujecie?
- Skaczemy na nartach – odpowiedzieli chórem. 
- Naprawdę? – potaknęli – Przyjdę.
I przychodziła regularnie. To znaczy raz albo dwa w tygodniu. Albo oni wpadali do niej. Na chwilę, bo nigdy nie mieli zbyt dużo czasu. Trochę im współczuła. Sama miała tylko jeden obowiązek- chodzić do szkoły. Oni oprócz tego mieli zawody, treningi, zgrupowania. A po tym wszystkim wracali do domu, do ojca, który trenował ich dodatkowo na własną rękę. Podobno naprawdę się na tym znał. Był srebrnym medalistą olimpijskim. Nic dziwnego, że chciał wychować swoje dzieci na równych sobie, a nawet na lepszych, gdyby było to możliwe.
- A ty kiedyś skakałaś? – to było najgłupsze pytanie jakie prawdopodobnie padło przy okazji ich znajomości. Nina nie kiwnęła głową, ale stwierdziła natychmiast, że strasznie by chciała. Najpierw stwierdzili, że zaczekają aż spadnie śnieg i wtedy nauczą ją jeździć na nartach. Tak, bo nawet nart na nogach nigdy nie miała. Przystała na tę propozycję bardzo chętnie, ale jako że do pierwszego śniegu zostało coś około trzech miesięcy, zawzięła się na rolki. Nie nartorolki, na których rodzeństwo jeździło tylko w nagrodę, ale na zwykłe rolki, żeby móc wyprowadzać psa jak bohaterowie amerykańskich filmów. Dostała takie rolki właśnie od rodzeństwa na urodziny i pierwszym, co zrobiła zaraz po założeniu, było rozwalenie głowy na chodniku, mając wokół siebie publiczność w składzie: Anja, Jurij, rodzice i pies. Złe dobrego początki, chciałoby się rzec. Ale potem wcale nie było lepiej. Była straszną łajzą, tak po prostu. Nie mogła skoordynować ruchów, zderzyła się chyba z każdym słupem na ulicy i przy okazji pierwszego spaceru na rolkach z psem, wyrżnęła o ławkę. 
- Może ty masz jakieś zaburzenia – zasugerował pewnego dnia Jurij, kiedy pojawiła się ze zdartą brodą. Nie odpowiedziała. Usiadła po turecku i patrzyła jak grają w siatkówkę nogami. Kiedyś wytłumaczyli jej, że skoczkowie robią tak w przerwie zawodów, albo jak czekają na swoją kolej. O nic więcej nie pytała. Lubiła z nimi przebywać. Byli zabawni, beztroscy, chociaż na barkach dźwigali więcej niż niejeden dorosły człowiek. 
- Nie macie czasem dosyć? – zapytała kiedyś, ale spojrzeli po sobie, jakby usiłowali odgadnąć dlaczego w ogóle przyszło jej na myśl coś takiego. Potem zaś spojrzeli na nią jak na niespełna rozumu i Nina sama nie chciała już tak naprawdę słyszeć odpowiedzi, bo zrobiło jej się strasznie głupio.
- A powinniśmy? – upewniła się cichutko Anja.
- Nie, to nasz wybór – odpowiedział twardo Jurij, wzrokiem ganiąc siostrę. Robił to często, kiedy odzywała się w niej ta malutka chęć buntu, albo najmniejsze nawet zawahanie. Był w końcu jej starszym bratem, czuwał i starał się nią kierować najlepiej jak potrafił. Nina nie miała rodzeństwa. Nigdy o nim nie marzyła... No chyba, że kiedyś. Ale w końcu pogodziła się ze swoim losem i faktem, że skupia całą uwagę swoich rodziców, czego nie miałaby w przypadku pojawienia się drugiego dziecka państwa Vidmar – Żeby coś osiągnąć, trzeba z wielu rzeczy rezygnować – stwierdził blondyn i uśmiechnął się do siostry. Zawsze mówił mądre rzeczy. Miał autorytet w ojcu. To różniło go od wszystkich innych dzieciaków, które Nina kiedykolwiek spotkała. Jurij gonił za marzeniem i jednocześnie za wynikami ojca. Ona sama nie miała takich aspiracji. Lubiła za to burzyć swoje relacje z rodzeństwem w najbardziej wyrafinowany sposób na świecie, a więc poprzez zadawanie niestosownych pytań, które nie powinny nigdy wybrzmieć.
- Czemu nie macie przyjaciół? – jedna z gustownych perełek, po których rodzeństwo zmarkotniało i stwierdziło, że w klubie mają wielu znajomych, a przyjaciół nie potrzebują. Przyjaciele są wtedy, kiedy nie chodzi o wyniki, więc nie można przyjaźnić się z ludźmi z klubu, bo to potencjalni rywale. I Nina znowu wykryła tam rady pana Mirana. Wykrywała je w końcu za każdym razem, tak jakby miała radar w uszach, albo zwyczajnie te wszystkie slogany zaczerpnięte ze skomplikowanej, ale interesującej filozofii ojca rozskakanej dwójki, już się jej osłuchały. Po kilku tygodniach, które zapewne upłynęły Anji pod znakiem intensywnego rozmyślania nad zadanym pytaniem i odpowiedzią, której udzielił Jurij, to samo pytanie zostało skierowane w stronę Niny.
Nie speszyła się. Spojrzała na Anję zaskoczona prawie tak samo jak Jurij. 
- Mam przyjaciół – odpowiedziała jednak, intrygując rodzeństwo – Ale nie tu. Moi przyjaciele zostali w Mariborze. 
- Rozmawiasz z nimi?
- Nie – wzruszyła ramionami – Po prostu jesteśmy przyjaciółmi.
Bycie przyjacielem opierało się dla niej na samym byciu dopóki nie poznała tej dwójki. Nigdy nie nazwała ich swoimi przyjaciółmi, a przynajmniej nie w ich obecności. Była raczej powściągliwa i z czasem coraz bardziej uważała na słowa. Jednak nie zawsze. 

- Jesteś ofiarą – westchnął Jurij. Zapowiadała się długa i męcząca nauka jazdy na nartach. Wbrew pozorom nie było to tak proste jak wyglądało. A Nina kolejny raz leżała w śniegu, upodabniając się do bałwana zepchniętego z urwiska. Nieźle jej to szło, kto wie czy to nie była jej życiowa rola...
- Daj jej spokój – warknęła Anja – Na pewno jeszcze będzie dobrze.
Nie było.
- Dziewczyno, oszczędź czasu – poirytowany Jurij to nie był Jurij jakiego lubiła. Nawet nie taki, jakiego tolerowała – W porównaniu z tym co ty odstawiasz, można by rzec, że urodziłem się z nartami przypiętymi do stóp. 
- Jesteś impertynenckim baranem – powiedziała na tyle cicho, żeby czuć się pewną, że tego nie usłyszał, ale na tyle głośno, żeby sobie to w końcu uświadomić. Skąd w wieku 8 lat znajomość słowa ‘impertynencki’? A w zasadzie kogo to obchodzi? Faktem jest, że był jedyną osobą w tamtych czasach, którą potrafiła określić tym jednym, jakże wymownym słowem. 
Wkrótce nauczyła się jeździć na nartach... O ile staczanie się w dół w pozycji pogiętego klipsa do dokumentów można było nazwać jazdą na nartach. Wkrótce też przestała robić z siebie niezdarę, chociaż polegało to raczej na ukrywaniu wszystkich wpadek i niedociągnięć, jak również wychodzeniu z jawnie frustrujących sytuacji z jako taką twarzą. Na nartach nie chcieli jej nauczyć skakać. 
- Zabijesz się – stwierdził naprędce Jurij, kiedy znowu zaczęła ten temat. Fakt, że zaczęło mu się lepiej wieść w skokach, sprawił, że był wobec nich jeszcze bardziej wyniosły. No i dojrzewał. W wieku trzynastu lat unikał ich jak ognia, czego nie potrafiły zrozumieć, bo zaledwie kilka tygodni wcześniej bez problemu potrafił wysiedzieć z nimi w jednym pokoju bez jednej nawet próby popełnienia samobójstwa. A czasami nawet świetnie się bawił. Te czasy odeszły bezpowrotnie. Wymykał się do domu, kiedy Nina wpadała posiedzieć, a do Niny chodziła już tylko sama Anja. 
- Nadal chcesz skoczyć? – zapytała pewnego dnia Anja. Oczy błyskały jej groźnie, ale była w tym ekscytacja, chęć przygody i nieustanna potrzeba ryzykowania zdrowia, a czasem i życia.
To nie był najmądrzejszy pomysł, gdy spoglądała wstecz.
Można nawet określić ten pomysł jako najgłupszy na świecie, chociaż wiele przerobili głupich i głupszych sytuacji. Żadna jednak nie kończyła się w karetce, a już na pewno żadna z nich w szpitalu. A Nina mogłaby przysiąc, że złamana noga, nie bolała bardziej niż fakt, że zabronili się jej spotykać z rodzeństwem.

***
Zaczynajmy! Jeszcze nigdy nie ujawniłam tak dużo w pierwszym rozdziale, a tu proszę. Znamy bohaterów, znamy ich relacje, znamy charaktery i przeszłość. Kluczowa jest nieznajomość przyszłości, więc tylko przyszłości nie znamy. Opowiadanie jedno z krótkich. Skoków tu za wiele nie będzie. Liczba przewidzianych rozdziałów jeszcze nie jest ustalona, teraz walczę z szóstym. 
Pozdrawiam i zapraszam♥