Nie wiedziałam, że się serca tak ostudzą,
uwierzyłam, że umiera się parami,
nie wiedziałam, że się ludzie różnie budzą
jak okręty, nie te same, choć w tej samej wciąż
przystani…

sobota, 18 października 2014

6. „Przywykłam do twoich słów, do tonu twojego głosu. Do myśli, które były zawsze moimi.”

Mimo, że zaczął się sezon, wizyty Jurija wcale nie ustały. Jedną pamiętała zaskakująco dobrze, powiedziałaby nawet, że aż za dobrze. Otworzyła wtedy drzwi i przez moment nie potrafiła określić, kto za nimi stał. Profesjonalnie ułożony bukiet frezji, jaskrów, goździków i róż zasłaniał twarz przybysza. 
- Jurij? – pisnęła zaskoczona – Czy Ty jesteś jeszcze poczytalny?
Gdyby się może dłużej zastanowiła, potrafiłaby zinterpretować ten pocałunek i określić jasno, czy był odpowiedzią na „tak”, czy raczej na „nie”. Fakt faktem, wtedy jego poczytalność obchodziła ją najmniej, podobnie jak bukiet, który fachowo związany wstążką, rozwalał się, wciśnięty pomiędzy ich szyje.
Było to już w połowie grudnia, więc ona poddana leczeniu, znacznie lepiej radziła sobie z chodzeniem i znacznie lepiej radziła sobie z życiem. W walce z codziennością pomagał jej Nejc, ale łapała się na tym, że wolała okazjonalną pomoc Tepesa. Spełniało się jedno z największych marzeń, jakie kiedykolwiek zaistniały w jej łajzowatym sercu. Jak mogła zrezygnować z takiej szansy?
- Musisz przyjechać na święta do Lublany – orzekł, kiedy usiadła w końcu obok niego na sofie – Powinnaś się spotkać z rodzicami. Nie możesz tak po prostu uciekać od rodziny.
- Pewnie masz rację – wzruszyła ramionami. Jeżeli tylko byłby tam razem z nią, mogłaby pojechać. Generalnie nie spodziewała się żadnych deklaracji z jego strony. On nie był takim człowiekiem. Samo to, że interesował się tym co u niej słychać, odwiedzał i w jakiś pokręcony sposób próbował ją wspierać, wydawało się niemożliwe w jego przypadku. Nie pytała chwilowo o powód takiej zmiany, tak jak kiedyś nie zapytała, dlaczego się nie ujawnił po przeczytaniu listów. Było dobrze, nawet lepiej niż się spodziewała. 
- I nie potrafię sobie wyobrazić, żeby zabrakło Cię pod skocznią w marcu – uśmiechnął się. Tak, obiecywała rodzeństwu od dawna, że pojawi się na skokach, ale dziwnym trafem te jej wycieczki na Puchar Świata nigdy nie potrafiły dojść do skutku.
- Będę – obiecała– O ile uda mi się przetrwać luty.
Luty zaś nic sobie z tych planów nie robił, zbliżał się tylko wielkimi krokami wywołując panikę na treningach, kiedy Nejc wykreślał kolejne dni w swoim kalendarzu zawieszonym w szafce. Układy były podszyte dreszczykiem emocji, muzyka bez przerwy dudniła w uszach, a kiedy się zamknęło oczy, można było już niemal usłyszeć szum publiczności.
- Może jednak biała sukienka – zawyrokowała, lądując po podwójnym Salchowie. Nejc nie wiedział, kogo łapać – siebie za głowę czy ją za rękę. 
- Kobieta zmienną jest? – westchnął w końcu trener
- Nie, chyba jednak zostanę przy tej czerwonej – mruknęła po chwili, zbierając się do podnoszenia lassowego – ale ją przerobię
- Sama przerobisz? – dopytał Nejc
- A masz papiery na krawca? – zaśmiała się cicho.
- Mam papiery na Ciebie – zagadnął, siląc się na precyzję
- Przyszły nam akredytacje?! Bo jeśli tak, to obiecuję Ci, że będę trenować dopóki będę potrafiła chodzić!– wrzasnęła, całkiem zapominając o skali trudności tego podnoszenia, które właśnie za wszelką cenę próbował utrzymać Nejc. Wylądowała na lodzie najpaskudniej na świecie, ale to się nie liczyło w ogóle. Czym było paskudne lądowanie takiej łajzy jak ona w obliczu akredytacji? Niczym. Podobnie jak okropny ból stawów, o którym zdążyła już prawie zapomnieć. 
- Przyszły, przyjechały, przyleciały – zaczął się droczyć jej partner, kiedy pierwsza złość po zepsuciu tak ważnej figury minęła – jutro oficjalnie wręczę Ci je z biletami.


- Znasz Petera, prawda? – nagimnastykowali się nieźle z podawaniem sobie ręki i grzecznym zaprezentowaniem swoich imion. Bo Prevc siedział na tylnych siedzeniach, a Nina miała zarezerwowane miejsce obok kierowcy. Właściwie nie wiedziała, co Jurij miał na myśli mówiąc „wycieczka”, ale nie spodziewała się, że oprócz nich będzie ktoś jeszcze.
- A tak konkretnie to gdzie jedziemy? – odważyła się wreszcie, przerywając zaciętą dyskusję na temat tolerancji w kombinezonach i przekrzykując włączone radio. 
- W świat – brzmiała odpowiedź, ale skoro wieźli ze sobą narty, to raczej nie na piknik. 
- Macie zamiar skakać? – uśmiechnęła się, chociaż jej wspomnienia związane ze skakaniem ograniczały się do jednej próby, po której znienawidziła tę dyscyplinę.
- Nawet o tym nie myśl – zastrzegł gorączkowo Tepes, chociaż ona tak na dobrą sprawę nie miała ani chwili na głębszą refleksję w kontekście poruszonego tematu.
- Daj spokój. To zupełnie jakbyś Ty chciał jeździć na łyżwach – żachnęła się – Absolutnie awykonalne. 
Peter prychnął. Miał widać bujną wyobraźnię, skoro potrafił sobie w ułamku sekundy wyobrazić Jurija na lodowisku. 
- Tak, mamy zamiar skakać – potwierdził, patrząc w okno i usiłując już zachować powagę.
- A nawet latać – podpowiedział Jurij.
- PLANICA – zgadła Nina. Zaklaskali z pozornym uznaniem, po czym wymienili rozbawione spojrzenia w lusterku. Tepes podgłośnił radio.

- Chciałabym wiedzieć – mruknęła, kiedy przechodził obok niej. Zdjął gogle, przystanął na moment i zrezygnowany spojrzał na wyciąg, potem na nią. Za wszelką cenę próbowała wyglądać na nieprzejednaną. Wychodziło jej, musiał to przyznać.
- Co chciałabyś wiedzieć? 
- Już nie mamy po kilkanaście lat. A ja chyba nie wierzę cuda. Chciałabym wiedzieć, dlaczego wprowadzasz mnie do swojego życia. I dlaczego teraz.
Któryś ze skoczków zakrzyknął coś wesoło, po bardzo udanym skoku i bardzo udanym lądowaniu. Oboje jak na zawołanie spojrzeli w jego stronę.
- To dobre pytania – pokiwał głową Jurij, w końcu spoglądając na nią– możesz mi nie wierzyć, ale wspólnie szukamy na nie odpowiedzi. 
- Porozmawiamy o tym później? – zapytała wyzywająco patrząc mu w oczy. I to był chyba pierwszy moment kiedy się zawahał, nie widząc w niej ani krzty łajzy, którą znał. A przecież do tej łajzy wracał. Nie chciał do nikogo innego.
- Jeśli tylko będziesz chciała.
- Zapewniam Cię, że będę – uśmiechnęła się zadowolona – Powodzenia.
Kiedy wjeżdżając na górę, spojrzał w kierunku zejścia ze skoczni, nie mógł powstrzymać się przed prychnięciem na widok Niny przepraszającej któregoś ze skoczków za zrzucenie mu okularów z bandy. Niektóre rzeczy nigdy się nie zmieniały.
Na przykład to, że była chodzącą kompromitacją, chociaż ukrywała to coraz lepiej.

Od samego rana wywijali na lodowisku coraz to doskonalsze wersje układu. Nina zdążyła potłuc sobie kolana, Nejc zdążył podrzeć strój. Ćwiczyli bez wytchnienia, bez przerw i nie bez narzekania. Za to z coraz większą pewnością siebie i coraz szerszymi uśmiechami. Tylko trener był tego dnia jakoś dziwnie osowiały. Nie poganiał, nie pouczał, w końcu nawet przetransportował się na trybuny i stamtąd obserwował poczynania swoich podopiecznych. Było na co patrzeć.
- Dalej poćwiczycie z Paulem. Starość nie radość – oznajmił jednak w pewnym momencie, opierając się o bandę. Wymienili zaniepokojone spojrzenia, ale pokornie pokiwali głowami. John uśmiechnął się do nich, powiódł wzrokiem po hali, spojrzał na lampy i powoli udał się do szatni – Pamiętajcie, że mamy rezerwację tylko do 18, nie przeholujcie jak ostatnio.
- Wszyscy dajemy z siebie 200% - usprawiedliwił go cicho Nejc – a on ma już coraz mniej siły na takie atrakcje.
- Wiem przecież – mruknęła Nina, wracając na środek lodowiska. Paul, asystent trenera, wydawał się być przerażony wizją przejęcia obowiązków Johna. 
- Paul wydaje się tym wszystkim tak zainteresowany, że pewnie nawet nie wie jak wygląda nasz układ. 
- Mogę się mylić, ale byłam pewna, że asystent trenera ma więcej kompetencji niż robienie za DJ’a na treningach.
Zachichotali. 
- Dobrze, że chociaż wie jak wygląda płyta z naszym podkładem.
- Założę się, że gdyby tuż przed występem zginęły nam kostiumy, John by je uszył własnoręcznie w pół godziny. Natomiast nasz asystent trenera...
- Założę się, że prędzej byśmy się zwijali z tego Los Angeles, niż byśmy tam dotarli.
Paul nie mówił po słoweńsku. Twierdzili zgodnie, że to była jego jedyna zaleta.
Przyglądał im się z zainteresowaniem, powoli przezwyciężając presję, w końcu nie zrozumiawszy ani słowa z ich konwersacji puścił muzykę od początku i zarządził powtórkę z rozrywki. Kilka razy widzieli jak w pośpiechu przerzucał notatki Johna w poszukiwaniu schematu układu. Ciąg cyfr nic mu widocznie nie mówił, bo w końcu i z tego zrezygnował, wtrącając mało znaczące uwagi, które wcale nie ważyły na jakości dzieła. 
Bez Johna ten układ nie istniał.
Bez Johna oni nie istnieli. 
- Jutro musimy ruszyć z drugim układem – zapowiedział Nejc, poprawiając figurówki.
- Zlitujmy się nad tym nieszczęsnym chłopakiem i rozpiszmy mu schematy.
- Żartujesz? – zaśmiał się – niech je rozpisuje na podstawie obserwacji. Zobaczysz, jutro na pewno sam na to wpadnie. 
W poczuciu bezradności, bez bicia i dodatkowej zachęty sami z siebie zrobili powtórkę wszystkich szpagatowych po dwa razy. Nie powiedzieli mu, że to tylko taki gratis, więc Paul utonął w papierkach, nie wierząc, że taka demonstracja sił rzeczywiście istnieje pod koniec układu, kiedy ucichnie wszystko, nawet muzyka. Nie znalazł, więc zagonił ich do szatni, siląc się na uśmiech mówiący „wszystko mam pod kontrolą”, chociaż tak naprawdę pod kontrolą miał tylko płytę z podkładem.

piątek, 3 października 2014

5. „Bo to był lęk i tylko lęk, i nic nie było oprócz lęku.”

- Choroba Stilla! – wykrzyknęła zniecierpliwiona – To takie logiczne i oczywiste! Dla tego człowieka to było jasne jak tylko rzucił okiem na wyniki, rozumiesz, Nejc? Jak tamci mają czelność nazywać się lekarzami, po raz pięćdziesiąty wysyłając mnie na testy alergiczne i marnując tyle mojego czasu, dodatkowo nie zgadując, że złożenie tych wszystkich schorzeń to nic innego jak tylko choroba Stilla?!
- Choroba Stilla? – mruknął – A czym się objawia?
- Palnij się w łeb – warknęła – Czym się objawia... Zapytaj lepiej, czym to się leczy.
- Czym?
- STERYDAMI – jęknęła – to znaczy nie na początku. Nie, nie, nie. Ale widzisz moją karierę? Naszą karierę... jak niesterydowe leki nie pomogą? Jak będziemy tańczyć? Jak ja będę wyglądać? – łzy błysnęły w jej oczach – Widzisz, teraz naprawdę zaczynam żałować, że nie jestem księgową.
- Ale...
- Nie, nie, nie. Nie odzywaj się nawet pochodnio moralności i ludzkiej życzliwości. Wiem, co teraz powiesz
- Najważniejsze, żebyś była zdrowa – obwieścił wbrew zakazowi – a przy odrobinie szczęścia...
- Co to za życie? Ty tego nie rozumiesz. Jeżeli będzie źle, ja – samodzielna, dorosła i odpowiedzialna za własne życie w stopniu po prostu największym z możliwych, będę musiała przyznać, że wybierając łyżwy i rezygnując z marzeń rodziców popełniłam błąd.
- A jeśli nie tylko honor się liczy? – zapytał, uważnie przyglądając się jej reakcji
- Co jeśli nie honor? – wykrztusiła
- Honor jest ważny, ale nie najważniejszy – zauważył – a ja powinienem wychodzić. Przy tej wspomnianej już odrobinie szczęścia nie spotkam w drzwiach twojego przyjaciela. Masz jakieś leki do wykupienia? Mogę zahaczyć o aptekę po drodze.
- Złoty chłopcze, jak ja się odwdzięczę? – rozpromieniła się, wręczając mu karteczkę.
- Idź spać, wstań rano, trenuj ciężko – wyrecytował jednym tchem, po czym swoim nowym zwyczajem przejrzał się w lustrze w przedpokoju – Spokojnej nocy. I przestań wysyłać mi filmiki ze śmiesznymi kotami. 
- Poczekaj!
- Tak?
- Skąd masz te kule? Bo jestem pewna, że nigdy ich u Ciebie nie widziałam. Nie mów, że musiałeś je załatwiać czy wypożyczać...
- Nie. To moje kule. 
- Kogoś z twojej rodziny?
- Moje.
- Chcesz może...
- Nie, nie chcę o tym porozmawiać – puścił jej oczko i zniknął za drzwiami. Słyszała jak zbiegł po schodach, zostawiając za sobą niechciane pytania i wątpliwości. A ona na chwilę zapomniała o swojej chorobie, już zupełnie nie zwracając uwagi na jej nazwę i konsekwencje. Nejc był do tego stopnia dziwnym człowiekiem, że bez względu na sytuację, zawsze odbierał telefon. Normalni ludzie tego nie robili. Do szczętu rozbici w poczuciu bezradności nie potrafili prowadzić żadnego dialogu, nie mówiąc o dialogu przemyślanym.
- Wrócisz? – zapytała, kiedy odebrał – Mam frytki.
- Jutro rano. O 9 jak zawsze – brzmiał normalnie. Jakby omawiał układ, który zaczął konstruować ostatnio.
- Przecież nie musimy poruszać tego tematu, jeśli nie chcesz.
- Jakiego tematu?
- Do zobaczenia – uśmiechnęła się mimo woli.
- Spodziewaj się niespodziewanego. Będziesz miała arcymiłą wizytę – mruknął tajemniczo, po czym stwierdził, że naprawdę nie może rozmawiać i zobaczą się rano. Jak zawsze.
Jurij, który oznajmił swoje przybycie kwadrans później, wydawał się być zaskoczony tym jak Nina powitała go z tacką pełną podgrzanych frytek.
- Zabijasz mnie jako sportowca – orzekł z ujmującym uśmiechem.
- Tą miną zabijasz mnie już nawet nie jako kucharkę, ale nawet pomoc domową – prychnęła nadzwyczaj optymistycznie jak na tak mocne słowa.
- Co z Tobą? – mruknął zaciekawiony do granic możliwości – Rano miałaś się zupełnie inaczej... Masz wyniki?
- Mam – odpowiedziała, a uśmiech momentalnie zgasł na jej ustach – nie są zachwycające, ale też nie skazują mnie chwilowo na śmierć w męczarniach, chociaż same męczarnie przewidują. Na luty powinnam zdążyć.
- To wspaniale – mruknął zachwycony – A co dokładnie Ci dolega? Oczywiście, jeśli chcesz pewnie dziesiąty raz przewałkować ten sam temat.
- Rozgość się, Jurij – nakazała z błyskiem w oku i nie zważając na przejmujący ból nóg, skoczyła do kuchni przygotować coś do picia.

- Czekaj, czekaj – przerwała mu nagle, prawie rozlewając herbatę na jego kolana – ale z tymi listami żartowałeś, co? To byłoby chamstwo w najczystszej postaci, wiesz przecież.
- Kiedy ja naprawdę je przeczytałem – oznajmił wbrew wszelkim prawom moralnym i wzruszył ramionami – Ale to było tak dawno.
- Więc dlaczego teraz poruszyłeś temat listów? – zadała pytanie zanim pomyślała. Speszyła się, ale i on się speszył. Przeczytał te listy lata temu, to przeczytał. Co z tego? Już prawie zdążyła zaakceptować myśl, że on doskonale wiedział jak wtedy strasznie wariowała na jego punkcie. A teraz, kiedy jej to przypomniał, kolejny raz zapragnęła zapaść się pod ziemię.
- Myślisz, że jakbym teraz chciał zdobyć bilet na twój występ, dałbym jeszcze radę?
- Pewnie tak – odpowiedziała, dziękując mu w myślach, że odstąpił od tematu, który do tej pory jeszcze sprawiał, że szybciej biło jej serce. Kiedy nie obracali się już w kręgach przeszłości, rozmawiali zupełnie inaczej. Jak normalni ludzie, jak przyjaciele. Na pewno zaś nie jak ludzie, którym los (a może nawet bardziej oni sami) przeszkodził w byciu w nieco innej zależności.
- Jutro wracam do siebie – napomknął, szykując się do wyjścia – Przekazać coś Anji? 
- Nie trzeba. Rozmawiam z nią przynajmniej raz w tygodniu – nie zabrzmiało przyjaźnie, ani neutralnie, czyli tak jak chciała – Ale to miłe, że pytasz. Gdybyś znalazł chwilę, wpadnij do moich rodziców. Zobacz co u nich słychać. I uspokój wszystkich, bo nic mi nie będzie i naprawdę nie grozi mi wózek... przynajmniej chwilowo, chociaż tego też im nie mów.
- Trzymaj się – ucałował jej policzek i mógł się tylko śmiać w duchu z jej miny i zachowania, kiedy zaskoczona natychmiast spąsowiała, dotykając dłonią tego właśnie policzka. Stała tak w drzwiach przez dłuższą chwilę, wahając się pomiędzy siódmym niebem a czeluściami piwnicy, kiedy znowu zapadnięcie się pod podłogę jawiło się najlepszym wyjściem z dość niezręcznej sytuacji.
Jurij wyjechał. Nie był to już Jurij jakiego kiedyś znała i po cichu kochała. Zmienił się, zupełnie jak ona. W poczet zmian dokonanych w skoczku wliczała przede wszystkim sam fakt, że pojawił się u niej w sposób dosyć intrygujący, w dosyć zastanawiających okolicznościach, a czas jaki jej poświęcił, był po prostu nieproporcjonalny do czasu, który zmarnował, żeby się u niej pojawić.
- Faceci tak mają – wyjaśnił jej przez telefon Nejc – Nie, nie obudziłaś mnie. Jest przecież dopiero 3. nad ranem, kto normalny o tej porze śpi?
- A myślisz, że zrobił to specjalnie? – mruknęła cichutko
- Ale co konkretnie? – dopytał senny głos po drugiej stronie
- Wcale mnie nie słuchasz! – zarzuciła mu oburzona – Myślisz, że chciał ot tak zaintrygować?
- Mógł chcieć – potwierdził Nejc – Słońce, ja nie twierdzę, że nie potrafię o tym rozmawiać, ale chyba naprawdę jestem ostatnią osobą, z którą powinnaś przerabiać ten temat. Mogę Ci nie potrafić wyjaśnić tego co Jurij robi, bo mi się to może wydać oczywiste i normalne. Rozumiesz?
- Nie
- Jestem facetem – uświadomił ją – jakbyś przypadkiem zapomniała albo nie zauważyła. O facetach gadaj z kobietami. Nigdy z innymi facetami.
- Neeejc, od kiedy masz takiego nerwa o 3. nad ranem?
- Odkąd zadajesz niewłaściwe pytania niewłaściwej osobie. Dobrej nocy, ile jej tam zostało.
- Mam Ci jutro kwiatki kupić na przebłaganie? – zironizowała
- Wystarczy, że zwyczajnie przyjdziesz na trening. Bardzo chcę to zobaczyć – oznajmił pogodnie, chociaż nie bez pewnej złośliwości. Nie chciała mówić tego głośno, ale i ona, znając swoje zamiłowanie do długiego snu i intensywnej regeneracji, chciała zobaczyć własną pobudkę po zarwanej nocy.

Miał rację. Tak sobie powiedziała, jak sturlała się z trudem z łóżka. Dawno tak jej te stawy nie bolały. Wolała nie widzieć się z własnym odbiciem, dlatego omijała lustro jak mogła. Kule się przydały, bez nich chyba by nie zrobiła kroku. Jakie życie było piękniejsze i prostsze, kiedy wiedziała już, co za choroba jej dokładnie dokucza. W chodzeniu to nie pomagało, ale dawało nadzieję na poprawę.
- O Jezu – innych słów nie znalazła, kiedy stanęła oko w oko z samą sobą
- O Jezu – poparł ją Nejc, kiedy i tak już z grubsza umalowana otworzyła mu drzwi.
- Miałeś dobry pomysł z tymi kulami – mruknęła, kiedy pierwszy szok minął – właściwie masz same dobre pomysły.
- To tak nie działa, Nina – uświadomił ją – jak mi powiesz parę miłych słów to wcale nie sprawi, że będę bardziej wyspany.
- Nie wiem co mi strzeliło do głowy, żeby do Ciebie dzwonić – przyznała. Nie odpowiedział, uśmiechnął się tylko, przelotnie lustrując jej twarz. Zarzucił na ramię sportową torbę, pomógł jej wyjść z mieszkania, zakluczył drzwi i zniósł ją po schodach, kilkakrotnie zaczepiając kulami, które ona trzymała, o balustradę schodów. 
- Dziś naginamy trochę plan – oznajmił w samochodzie.
- Masz zamiar postawić mnie na nogi – zgadła
- Nie wyglądasz na człowieka, który dałby radę zrobić dwa szybsze kroki, nie mówiąc o piruetach na łyżwach. A dzień absolutnej regeneracji da Ci takiego kopa, że do lutego będziesz latała jak na skrzydłach, obiecuję!
- Wiesz, mogłeś mi po prostu dać się wyspać – westchnęła, żeby trochę mu zrobić na złość, ale jak na nieszczęście, udawał, że tego nie słyszy. 

***
Zaczęło się. Cierpię na deficyt internetu w mieście, cierpię na brak snu z lenistwa, cierpię na brak weny z nudów. I na brak jedzenia z powodu braku lodówki. Tylko na brak atrakcji nie mogę narzekać.
Pozdrawiam♥