Nie wiedziałam, że się serca tak ostudzą,
uwierzyłam, że umiera się parami,
nie wiedziałam, że się ludzie różnie budzą
jak okręty, nie te same, choć w tej samej wciąż
przystani…

sobota, 20 grudnia 2014

10. „Dziś tylko obłuda tańczy nad roztrwonioną miłością”


Z satysfakcją przyglądała się hali, która majaczyła się za oknami. W tamtym momencie miała wrażenie, jakby całe życie sprowadzało się do tej jednej konkretnej chwili. Właśnie do tej, kiedy Los Angeles witało ich temperaturą zgoła inną niż ta, jaką zostawili w zimnej Słowenii. 
- John...
- Nie mówmy o nim – szepnął Nejc – naciesz oczy tym widokiem...
- Bo nigdy więcej nie będzie mi dane tego zobaczyć – dodała po cichu.
- Tego nie wiesz – zastrzegł.
- John by wiedział.
Staples Center, które lata temu wydawało się chorą mrzonką, dziś było na wyciągnięcie ręki.
Nie do końca wierzyła, że to dzieje się naprawdę. Tym bardziej, że hala Staples Center stanowiła ostatni rozdział w jej przygodzie z łyżwami.
- Nie wrócisz z nami? – w odpowiedzi Nejc uśmiechnął się po swojemu i pokręcił głową – Jeszcze nie wiesz jak tu jest. Co będzie, jeśli Ci się nie spodoba?
- Na pewno Ci o tym powiem – obiecał.

Uzbrojona w same dobre myśli i szeroki uśmiech pewnym krokiem ruszyła w stronę tafli. A potem kolana się pod nią ugięły, bo najpierw zobaczyła ogrom obserwatorów, którzy już czekali na start, a następnie spostrzegła transparent rozkładany przez kilku kibiców na jednej z licznych barierek. Transparent upamiętniający Johna.
- Spokojnie – zanim zdążyła się cofnąć, Nejc podał jej bidon z wodą i zawrócił na lód.
- Nie dam rady.
- Dasz radę – zapewnił, patrząc jej prosto w oczy – Właśnie dla niego.
Potem jeździła z oczami nieświadomie utkwionymi w tym konkretnym transparencie, głoszącym proste i szczere do bólu „Dziękujemy, John”. Ona sama dziękowała mu codziennie.
Paul dla odmiany przechodził samego siebie. Najpierw wskoczył w garniak, potem zniknął na czas nieokreślony, a kiedy wrócił, po garniaku nie było ani śladu. W jego miejsce pojawił się „elegancki czarny dres” jak zwykł określać niezwykle ponoć niewygodne wdzianko w kolorze wyleniałego kota czarownicy – prezent od żonki, za to, że zapomniał o rocznicy. Kręcił się przy nagłośnieniu, potem zgubił gdzieś akredytację, znalazł w zamian za to akredytację jakiegoś równie ogarniętego trenera i za kulisami w drodze do szatni zrobili pokojową wymianę, uprzednio dając ogłoszenie do zalatanego organizatora poprzez radiowęzeł, że ani jednego ani drugiego nie chcieli wpuścić do szatni zawodników bez identyfikatorów. 
Później Paul i Oleg zostali przyjaciółmi na śmierć i życie. 
- Wyżej noga – krzyknął nagle po słoweńsku Paul, a Nina aż drygnęła. Jaka wyżej noga, kiedy ona siedziała sobie spokojnie za bandą i wcinała batonika? Niewiele brakowało, żeby mogli pakować manatki, bo chociaż Oleg przytaknął intencjom i spostrzeżeniom Paula, zawodniczka Olega – Wiera miała na ten temat inne zdanie, tym bardziej, że przenikliwy wrzask Paula łamanym słoweńskim wzięła bardziej za zniewagę niż radę płynącą prosto z serca.
Paul postanowił się zamknąć raz a dobrze.
Przez 20 minut trwała walka z drzwiami do toalety, kiedy w końcu ktoś mądry, to znaczy na pewno nie Oleg, postanowił zgłosić fakt uwięzienia Paula zalatanemu organizatorowi, który dostał czerwonych wykwitów na twarzy i mało jednemu z drugim (jak tego drugiego uwolnili) nie wpierdolił rąk i nóg nie żałując. Paul postanowił już się więcej nie ruszać z miejsca i w ten oto sposób wszyscy jak jeden mąż – to znaczy Nina, Nejc, Oleg, Wiera i Jan spóźnili się na prezentację zawodników, a ręka zalatanego organizatora zaczynała powoli wskazywać drzwi. 
- Tu się nie ma z czego cieszyć – upomniała Nejca, kiedy Paul zalał kawą swój piękny dres – jak teraz pójdzie to dziś nie wróci.
Paul istotnie w jednym momencie stał przyglądając się plamom kawy wsiąkającym w ubranie, a w drugim momencie w drzwiach mignęły im tylko jego plecy. 
- No i pozamiatane.
Ale nie było pozamiatane, a przynajmniej nie Paul się do tego przyczynił. Wrócił znowu w garniaku po ładnych kilku kwadransach, kiedy zalatany organizator kończył wymieniać tortury, które na nim zastosuje, kiedy odpicowany trener z powrotem się pojawi. Paul nie skosztował ani jednej z tych wymyślnych technik, bo konkurs właśnie się zaczynał.
- Limit pecha wyczerpany – westchnęła Nina, a potem Paul przywitał się z drzwiami do szatni z byka i postanowiła się więcej nie odzywać.

„Światła Los Angeles nigdy nie świecą tak jasno jak w filmach. 
Nadal chcę odejść. 
Coś tutaj jest w sposobie, w jakim stale się poruszamy, co przypomina Ci dom. 
Więc bierzesz te tabletki, by polepszyły Ci nastrój i popijasz je tanim alkoholem. 
Myślisz, że to przybliży mnie do Ciebie i do części tego strasznego spustoszenia, które spowodowałeś. 
Ale ja jestem katalizatorem.”

Zgrzyt łyżew o lód. Ostatnie poprawki. Ostatni uśmiech posłany na trybuny. Ostatnia wskazówka Paula. Ostatni taniec.
- Tylko nie płacz – prosi Nejc. Obiecuje mu to ze łzami w oczach. Spogląda jeszcze raz na transparent. 
- „Good night to you” – mówi sama do siebie. Tak nazywa się ich podkład do układu. On kiwa głową, ona przymyka oczy. 
Muzyka toczy się po tafli, ona odchyla się do tyłu jak setki, jeśli nie tysiące razy. To jeden z wielu występów, ale ten jest ostatni.
- Good night to you, John – to mówi Paul. Zalatany organizator pewnie za kulisami szykuje mu stryczek. Słowa Paula mieszają się z początkiem podkładu. Słowa Paula wiążą ten występ. Ona wierzy w to wszystko, bardziej niż kiedykolwiek wcześniej.
- Good night to you, John – powtarza ktoś na widowni, na tyle głośno, że Nina to słyszy. Przysięgłaby, że to Jurij. 
Ruszają w końcu. Bezbłędnie, ale wkrótce wkradają się pierwsze błędy. I Nina upada. Lekko, z wypracowaną przez lata gracją. Wypracowaną przez wielokrotne upadki beztroską. Właściwie jest to radosny upadek. Po tym upadku ona uśmiecha się jeszcze szerzej i tańczy jeszcze zwinniej. Nie rezygnuje ze spoglądania w stronę barierki z podziękowaniem dla Johna. Potyka się jeszcze raz, ale ten jeden raz nie robi na niej wielkiego wrażenia. Miała już tyle potknięć i tyle wywrotek, że ten incydent i tak plasuje się w czołówce tych najbardziej gustownych i wymierzonych dla zabawy.
- Dzielna – jedno słowo w jej stronę. Nejc jest z niej dumny. Na trybunach siedzą jej rodzice. Ludzie, którzy twierdzili, że łyżwy to strata czasu. Łatwy sposób na zmarnowanie sobie życia. Szybkie, chociaż cholernie bolesne samobójstwo. Teraz przynajmniej w jednej kwestii musi się z nimi zgodzić. Ból jest niesamowity, ale dopiero wtedy, kiedy się odchodzi.
Spiralą śmierci kończą występ. Kończą rozdział w historii, którą napisali sami, chociaż kierował nimi ktoś wyjątkowy. Kłaniają się, podjeżdżają potem w stronę barierek, gdzie wisi transparent i Nina już nie jest w stanie odczytać napisu. Łzy zamazują wszystko. Łzy nie tłumią bólu.
Łzy ten ból uwalniają. W burzy oklasków, ona i Nejc oklaskują napis, którego oboje już nie widzą. Potem schodzą z tafli, żeby nigdy razem na nią nie wrócić.
Oklaski cichną powoli. 
- Było doskonale – mówi Paul. Wierzą mu. Nejc bardziej, Nina mniej, ale nie zaprzecza, nie potrafiąc złożyć jednego zdania w całość. Uśmiecha się tylko, ocierając mokre policzki.
Nie wygrywają tego konkursu. 
Zajmują zaszczytne trzecie miejsce.
Dla Johna.

To były długie minuty. Jedne z najdłuższych w jej życiu. 
- Rozumiesz już?
Kiwnęła głową, ale nie rozumiała. Ten splot losów mógł spotkać tylko ją, tylko jej jednej się przydarzyć. Że też w komediach romantycznych dało się wyjść z podobnej sytuacji obronną ręką...
- Dziękuję Ci, że byłeś ze mną szczery – uśmiechnęła się w końcu – tak po ludzku szczery. Mam nadzieję, że...
 - Przestań – roześmiał się, jakby to wszystko nic nie znaczyło – To banalne. Nie idź w banały, to do Ciebie nie pasuje.
- Mam nadzieję, że ułożysz sobie życie – powiedziała pomimo całej banalności tego zdania.
- Mam nadzieję, że tak będzie – kiwnął głową.
- I pamiętaj, że życzę Ci jak najlepiej w kwestii kariery.
- Ja Tobie również.
Przyglądali się sobie jak setki razy wcześniej, z tym, że po tych spojrzeniach miała być pustka. Nieprzyjaźń. Niemiłość. Nieczułość. Niewieczność. 
- Jest jeszcze jedna sprawa – zauważył on. Uśmiechnął się przy tym dosyć smutno i zajrzał do sportowej torby – Trzymaj.
Przyjrzała się ładnie oklejonemu pudełeczku. Owiązane szeroką wstążką zawierało coś, do czego nigdy mieli nie wracać. 
- To...
- Twoje – dokończył –Twoje własne, chociaż w pewnym sensie nasze.
- Co mam z tym zrobić?
- Nie wiem – wzruszył ramionami – Co tylko chcesz. 
- A potem? Żegnaj?
- Nie, Nina. Nigdy nie mów „żegnaj”. „Żegnaj” odbiera całą nadzieję na ponowne spotkanie.

***
Epilog 4 stycznia.
Wesołych Świąt, udanego Sylwestra (oby nie przed tv, chociaż co kto woli) i szczęśliwego Nowego Roku. Niech będzie po prostu lepiej :)

sobota, 6 grudnia 2014

9. "Rozbijam się jak kryształowa filiżanka na milion małych kawałków, ale się podnoszę"

- Przecież to wspaniale! – zawtórowała Paulowi Anja. Nina wpatrywała się tępo w podłogę, Nejc poszedł zlikwidować siateczkę z lekami, a Jurij bez przerwy trzymał jej dłoń, z niepokojem kręcąc głową. Miała dosyć. 
- Jak możesz się nie cieszyć? – szczebiotał zaintrygowany Paul. Miała ich wszystkich po dziurki w nosie. A że w obecnej sytuacji mogła sobie pozwolić na niekonwencjonalne metody radzenia sobie z problemami każdego rzędu...
- Wyjdźcie – rzuciła pozornie beztrosko
- Co?
- Robicie stąd natychmiastowy wyjazd albo ja wychodzę. Nie widzę innej opcji.
- Nina..
- Nie ninuj mi, po prostu ruszcie się i pozwólcie mi zostać samej. 
Popatrzyli po sobie, szeroko otwierając oczy. Jurij cmoknął jej policzek, więc skrzywiła się jak na zawołanie i warknęła coś niezbyt przyjemnego. Odprowadziła ich stanowczo do drzwi i trzasnęła, aż się echo poniosło po blokowisku. Nina Vidmar, proszę państwa.
- Nie wydurniaj się – rozległo się zza zakluczonych drzwi po ładnych 20 minutach – Trzeba to opić.
Był to nie kto inny jak Nejc. Lekko uśmiechnięty, trochę jeszcze w szoku, ale stuprocentowy Nejc Gaber. 
- To pij – odparowała. Roześmiał się perliście – Ja chyba nie powinnam.
- Oczywiście, że nie powinnaś. Wystarczająco namieszałaś. Ojciec sukcesu mi powiedział, że wywaliłaś ich z mieszkania. Prawda to?
- Ojciec czego? W sumie nieważne. Idź stąd, Nejc. Potrzebuję ciszy.
- I przyjaciela!
Pokiwała z politowaniem głową, przejrzała się w lustrze, poprawiła włosy i poszła do kuchni zrobić sobie coś do jedzenia. Bóg jeden wie ile pod jej drzwiami koczował Nejc, pragnący opijać jej powrót do zdrowia. Widziała w tym być może większy haczyk. Czy ta dzika radość nie dotyczyła bardziej braku ciąży niż cudownego ozdrowienia, na które ona nie zważała, ciągle trując się lekami? 

- Jesteśmy przyjaciółmi, możesz mnie pytać o wszystko – mruknął obudzony telefonem w środku nocy.
- Jesteś na mnie zły?
Wprost widziała jak łagodnie mógł się w tamtym momencie uśmiechnąć. To był gwarant absolutnego braku jakichkolwiek negatywnych emocji z jego strony.
- Na pewno odizolowałem Cię od wszystkich leków? – rzucił wesoło.
- A czy Jurij jest na mnie zły?
Usłyszała jak westchnął ciężko.
- On nie potrafi być na Ciebie zły. A że piesek twojej przeuroczej sąsiadki nieco porachował mu skoczne kostki to wyłącznie wina pieska, na pewno nie Twoja.
- Nejc, jak Ty mnie musisz kochać, żeby wmawiać mi takie głupoty tak lekkim tonem – zaśmiała się, a on tylko jej cicho zawtórował.
- Śpij dobrze i nie wymyślaj sobie problemów – zakończył ciepło – Najważniejsze, że jesteś zdrowa.

Ale wcale nie czuła się zdrowa. Odcięta od leków i kosztownych wizyt u super specjalistów którzy potrafili wydedukować mniej więcej tyle co ona sama + pozbawiona wrażeń bólowych miała bardzo dużo czasu na myślenie. Za dużo. Przed samym konkursem próby były mniej intensywne, bo wszystko, co musieli z Gaberem opanować, już opanowali i dopracowali najlepiej jak się tylko dało. Tych prób było też mniej niż na początku, dlatego po trzech, czterech godzinach roboty była już wolna.
- To stres – orzekła Anja – masz za dużo czasu na myślenie co będzie w LA
Nina przyznała jej głośno rację, chociaż swojej uwagi nie skupiała przede wszystkim na konkursie.
- Problemy egzystencjalne – zażartował Nejc – za mocno przydzwoniłaś głową o futrynę.
A Jurij powstrzymywał się od komentarza. Zaciął się w sobie i sprawiał wrażenie jakby go coś nieźle drażniło.
- Ktoś – podpowiedziała Anja.
- Ja we własnej osobie – rozwinął Gaber. 
- Co to za pierdolnik? – dopytał gniewnie Paul.
- Postanowiłam zmienić krój sukienki.
Cała trójka siedziała na stercie różnobarwnych materiałów, ale tylko jedna była faktycznie zajęta szyciem...
- ZNAM SIĘ NA TYM, KOBIETO, JAK JA SIĘ ZNAM!
albo czymś, co uważała za skomplikowany proces łączenia miękkich tkanin przy pomocy igły i nici. Fakt faktem Anja z igłą w dłoni była równie niebezpieczna, co Nina na stoku z nartami przypiętymi do stóp. 
- Znaj się ciszej – mruknął Paul – a artyści w trymiga na lodowisko.

- Podjęłam decyzję, Nejc – jakoś tak nie potrafiła spojrzeć mu w oczy.
- Domyśliłem się – przyznał, ale wcale nie brzmiał jak ktoś, komu złamało się serce, być może faktycznie spodziewał się takiego rozwiązania – ale mam prośbę.
- Tak?
- Ten konkurs. Zatańczymy tam jakby miało nie być jutra. A potem możemy iść.
- Przed siebie?
- Gdzie tylko chcesz – posłał jej firmowy uśmiech i powłóczyste spojrzenie, z którego sam sobie żartował, że bardzo mu pasuje do kreacji. Odwzajemniła.
- To będzie dobre wyjście – powiedziała jakby samą siebie chciała do tego przekonać. Nie odpowiedział zajęty własnymi myślami i być może snuciem idealnej wizji przyszłości – Tak, bardzo dobre – szepnęła, zaciskając dłonie w pięści.
- Brakuje tu Johna – mruknął do siebie Nejc – brakuje mi człowieka, który byłby w stanie to wszystko opanować, ogarnąć, złożyć w logiczną całość. Zapewnić, że wszystko pójdzie tak, jak zakłada plan. Kiedy już skończymy tańczyć, nie zostanę w tym miejscu.
- Wiem o tym – nie powinni już wtedy o tym myśleć, przecież byli całkiem świadomi, że czas na takie rozmowy nie był właściwy – Chociaż chciałabym się łudzić, że dalej będziesz mi stróżował.
- Jurij by mi nigdy nie wybaczył, gdybym pozbawił go takiej fuchy – zachichotali, bo to bardziej Nina stróżowała Tepesowi, niż istniały jakiekolwiek szanse, aby sytuacja przedstawiała się zupełnie odwrotnie. 
- W takim razie co z Tobą będzie?
Kiedy na niego spojrzała, wiedziała, że on ma już plan awaryjny. Plan na wszelki wypadek, który widocznie kwitł w nim od bardzo dawna, co dawało wrażenie świetnie wyprognozowanej przez niego przyszłości. Więc od początku wiedział, że ją straci? 
- Zostanę tam.
Nienaturalna cisza przedłużała się jak na złość w nieskończoność.
- Zostanę w LA. 

Popatrzyła na niego nic nie rozumiejąc. Albo jemu coś się pomieszało, albo ona miała nie po kolei w głowie i właśnie dostała niepowtarzalną okazję, by sprawdzić czym faktycznie są omamy. Bo najpierw nie uwierzyła szkiełku – to znaczy judaszowi, przez którego zobaczyła go przed swoimi drzwiami, a następnie nie uwierzyła oku. A nawet oczom, bo kiedy jakimś nadludzkim wysiłkiem otworzyła drzwi usiłując nie paść trupem, nagle uświadomiła sobie, że to co widzi, dzieje się naprawdę.
- Cześć – powtórzył po raz dziesiąty, nadal nie uzyskując satysfakcjonującej go odpowiedzi. Przestąpił z nogi na nogę – Mogę wejść? Twoja wspaniała sąsiadka właśnie robi mi zdjęcia starą Nokią przez judasza w swoich drzwiach. Nie wiem czy chcesz mieć pole namiotowe dziennikarzy ze wszystkich stron świata jak ta ondulowana starowinka puści fotkę w media, ale uwierz mi, że nie chcesz.
- Pajacu – wydusiła w końcu z siebie, wkładając w to tyle serca, ile była w stanie. Do przedpokoju wmaszerował Jurij Tepes w kompletnym stroju skoczka narciarskiego, z nartami na ramieniu i butami na nogach. A za nim wdreptała jego zdeptana duma.
- Generalnie sytuacja wygląda tak, że jakiś mądry jeden z drugim buchnęli mi ubrania. 
- Mądry jeden z drugim to znaczy Peter i kto?
- Peter i Robert, ale to nie wszystko. Buchnęli mi również telefon, miłosiernie zostawiając kluczyki. To znaczy... tak chyba wtedy myśleli. Pewnie teraz zdychają ze śmiechu, bo kluczyki swoim zwyczajem miałem w kieszeni dżinsów. 
- Więc przyszedłeś...
- Na piechotę? Nie. Jakaś dobra dusza poznała mnie w połowie drogi i po upewnieniu się, że to na pewno ja, a nie domokrążca-przebrany pedofil zgarnęła moją osobę z całym wyposażeniem i oto jestem. 
- Chcesz zupy?
- Bardziej liczyłem na jakieś normalne ciuchy. 
- Pożyczyć Ci sukienkę?
- Jaka to zupa?
Uwielbiała go bardziej niż swoje wyobrażenia o nim. A najbardziej, kiedy stał w przedpokoju jak ostatnia sierota i zdejmował z ramienia narty, którym poświęcił całe swoje życie. Których nie rzucił w cholerę dla niczyjego kaprysu i dopiero wtedy zauważyła jak nielogiczne było to, co planowała zrobić.

***
Tak oto zbliżamy się do końca. 
A ja już wiem, co będzie.
Pozdrawiam!