Nie wiedziałam, że się serca tak ostudzą,
uwierzyłam, że umiera się parami,
nie wiedziałam, że się ludzie różnie budzą
jak okręty, nie te same, choć w tej samej wciąż
przystani…

sobota, 22 listopada 2014

8. „Mam ciebie wciąż jeszcze w oczach, wciąż ciebie umiem na pamięć, znam twoje ręce na moich włosach, choć z każdym dniem jesteś dalej…”

Święta zgodnie z planem spędziła w domu. Były to jej pierwsze święta z rodziną od czasu, kiedy wybrała łyżwy. Powitali ją chłodno, dokładnie tak jak oczekiwała. W oczach matki widziała, że do tej pory, chociaż minęło parę ładnych lat, rzucenie studiów nie zostało jej do końca wybaczone. Sama przed sobą przyznawała, że było to najzwyczajniej w świecie chore. Może i jej rodzice mieli niespełnione ambicje, a ona powinna zrealizować w stu procentach ich plan na jej własne życie. A jednak wybrała bunt. Dawno temu, tak dawno, że nie pamiętała jak dokładnie wyglądało ich ostatnie spotkanie. I wróciła z uniesioną głową. Może słusznie. Może i postawiła wszystko na jedną kartę, ale w przeciwieństwie do wielu jej podobnych, wygrała.
- Dostaliśmy zaproszenia – rzucił na rozładowanie atmosfery ojciec i Nina mimowolnie się uśmiechnęła. Zaproszenia nie zajmowały centralnego punktu salonu i nie stały tak, żeby je widział każdy gość. Mimo to, zauważyła je od razu. Ukryte w małej kopercie, oparte o stroik bożonarodzeniowy przyciągały spojrzenia.
- Przyjedziecie? – rodzice spojrzeli po sobie. Wiedziała już, że tak. Mimo szczerej nienawiści do tych ukochanych figurówek Niny, zdecydowali się towarzyszyć jej w Los Angeles. Wyciętych lat z życiorysu żałowała. Żałowała zerwanego kontaktu, żałowała braku wsparcia. Jedną cechę charakteru wszyscy troje mieli wspólną. Upór. Upór, który umożliwił Ninie przemianę z łajzy w wybitną łyżwiarkę figurową i który rozbijał rodzinę, bo w połączeniu z honorem nie pozwalał wyciągnąć ręki na zgodę. Nie padło w te święta żadne „przepraszam”, nawet zupełnie przypadkowe, kiedy Nina rozbiła talerz w drobny mak. Za wcześnie było na jakiekolwiek deklaracje, że było źle, ale tak już nie będzie. Liczyła się chwila, moment zawieszenia broni, słuchanie kolęd śpiewanych w radiu, ustawianie krzywej choinki do pionu i to, że spadło jeszcze więcej śniegu. Potem również fakt, że wszystko, co dobre bardzo szybko się kończy. A im lepsze tym szybciej.
- Wracaj do nas częściej – stojąc na schodach, tuż za drzwiami wiedziała, że będzie to robiła. Niezależnie od tego, co zastanie, kiedy ponownie się pojawi, czuła, że ten najtrudniejszy krok już wykonała. Ona sama. Dała się wyściskać, pozwoliła sobie wręczyć torbę jedzenia z obawy, że się zakopie na zasypanych śniegiem drogach i na kontynuację podróży będzie zmuszona czekać do wiosny. W końcu okręciła się na pięcie i ruszyła z plecakiem i jedzeniem przez nieodśnieżony chodnik wzdłuż ulicy, na której mieszkała jako dziecko. Wiedziała, że obserwowali ją aż do momentu, kiedy zniknęła w zamieci.

- Zmarzłaś? – kiwnęła głową zrzucając z ulgą plecak z ramion – Coś Ty taka nieszczęśliwa?
- Boli mnie wszystko – zagarnęła włosy w taki sposób, żeby zasłaniały jej lewy profil. Nie odezwał się on, nie odzywała ona. Patrzyła na padający śnieg, walcząc ze sobą, żeby nie poprosić o jakieś leki przeciwbólowe, bo wprost nie mogła wytrzymać. Bez słowa podał jej do połowy wykorzystany blister jakiegoś głośno reklamowanego pogromcy wszelkich schorzeń – dlaczego nie jedziemy?
- Nie wzięłaś leków – stwierdził łagodnie – zostały w twoim mieszkaniu?
- Zapomniałam – skłamała, nadal unikając jego spojrzenia. Włączyła radio, zapięła pas, przymknęła oczy – możemy już ruszać?
- Chcesz wody? – chciała. Zaschło jej w ustach, a bez uśmierzacza bólu była gotowa kopnąć w kalendarz na miejscu.
- Dlaczego to robisz?
- Generalnie dobry ze mnie człowiek jakbyś nie zauważyła – zauważyła natomiast jak poprawił włosy już niemal firmowym gestem i automatycznie poczuła, że atmosfera nieco się rozluźniła – A teraz tłumacz się, dlaczego na własne ryzyko odstawiasz leki.
- To nie tak – zaprzeczyła. Za szybko. Pokiwał z politowaniem głową.
- Sama narzekałaś, że dostałaś mocniejsze po badaniach kontrolnych. Nie wytłumaczyłaś, co znaczyło „mocniejsze”, ale skoro nie chcesz ich przyjmować, to zaczynam się domyślać.
- Skończ już.
- Nina, to tak nie działa – westchnął – będzie co ma być. Ja silny jestem, jak przytyjesz to Cię uniosę, obiecuję. I będę na każde Twoje zawołanie, jeśli tylko będziesz chciała. Ale leki musisz brać, tak samo jak musisz być ze mną szczera.
W jednej sekundzie świat jej się zawalił. Nie bardzo dawała cokolwiek po sobie poznać, chociaż trwało to tylko do momentu, kiedy skończył się jej zapas chusteczek. Nie potrafiła się później uspokoić. Trzęsła się od zimna, z emocji, zrozpaczona tym, co miało być i tym, czego za żadną cenę nie potrafiła cofnąć. A on przepraszał, czego ona nie robiła nigdy. Pomógł jej wnieść plecak i torbę prowiantu, potem stał cierpliwie za drzwiami, którymi trzasnęła mu przed nosem. Kiedy w końcu zdecydowała się go wpuścić, przeanalizowali w milczeniu skład leków, posiłkując się Internetem. I ona płakała jeszcze bardziej, chociaż zupełnie bez powodu, bo świat z powrotem jej się poskładał.
- Dobra, stawiasz piwo, a ja zapominam o sprawie – pocieszył ją, posyłając pokazowy uśmiech. Nie odwzajemniła uśmiechu, zdobyła się tylko na przetarcie oczu dłonią.
- Te twoje super tabletki nic nie dały – mruknęła z udawanym wyrzutem – a tak naprawdę strasznie mi wstyd, Nejc. Nie wyobrażasz sobie jak bardzo.
- Dlatego zostałaś łyżwiarką, a nie farmaceutką – podsumował – masz rozpisane jak to brać? Zaczniesz od jutra?
- Przysięgam – tradycyjnie zjedli zimne frytki, bo żadnemu z nich nie chciało się wykonać kulinarnego minimum i wstawić talerza do mikrofalówki. On wyszedł, wbrew własnym zasadom nakazując jej skontaktować się z Jurijem, a ona została z mętlikiem w głowie i siateczką leków w dłoniach.

Zauważyła przedziwną konsekwencję w swoim postępowaniu. Im bardziej on ją odrzucał, tym bardziej ona cierpiała i szukała jego towarzystwa. A że była uparta, potrafiła to robić dość efektywnie. I jemu zdawało się to wszystko pasować na tyle, że wracał. Byli zupełnie innymi ludźmi, ale jej uśmiech wciąż był tylko dla niego i on tylko dla niej sprawdzał jak cierpliwy jest trener w środku sezonu.
- To nie będzie trwało wiecznie, wiesz? – ale chciała wierzyć w coś zupełnie innego. Kiwała jednak głową i pozwalała się prowadzić za rękę przez zaśnieżone Velenje. Nie przyznawała mu się do tych ekscesów z lekami, ani do tego, że strasznie bolało ją prawe kolano, chociaż Nejc na pewno by to w jakiś sposób wyczuł.
- Jurij, dlaczego tu jesteś? – nie mógł się napatrzeć jej oczom. Zachowywał się jak pod władaniem złego uroku, ale ten urok nie był zły. Wręcz przeciwnie.
- Bo mnie potrzebujesz – lubiła kiedy posyłał jej jeden z tych niekomercyjnych uśmiechów, kiedy wyglądał jak człowiek, a nie chodząca reklama dyscypliny i sukcesu. Ale chwile, kiedy był tylko osobą prywatną zdarzały się niezwykle rzadko. Tamtego dnia był sobą. Jurijem, który nie rzucał sloganami, a zamiast tego opowiadał jakieś całkiem idiotyczne anegdotki rodem z imprezy pożegnalnej z Planicy, a ona czuła, że równie zainteresowana byłaby, gdyby zdecydował się z nią podzielić przepisem na krupnik.
- Czy mogę mieć do Ciebie pytanie? – spłonęła rumieńcem i opuściła głowę, tak, żeby on przypadkiem tego nie dostrzegł. Mocniej zacisnęła dłoń w rękawiczce.
- Jedno z tych twoich o nic? – upewniła się cicho.
- Nie, tym razem bardzo poważne – zatrzymał się, więc ona również. Zmusił ją, żeby na niego spojrzała.
- Nina – mruknął, z trudem hamując uśmiech – chciałbym tylko wiedzieć... Co mi zrobisz jak mnie złapiesz?
Zrobiło jej się biało przed oczami i cholernie zimno, nie dlatego, że zwariowała, albo nie daj Boże straciła przytomność. Otrzepała się ze śniegu i ruszyła w pościg, nienawidząc siebie za to jak łatwo dawała się zmanipulować. Odpowiedź na pytanie brzmiała okrutnie, ale tak właśnie miała brzmieć. Jurij Tepes zapieprzający przez miejski park wśród dzikich wrzasków już był martwy, przynajmniej w jej mniemaniu.
- Nienawidzę Cię – wydukała, z trudem łapiąc oddech – bałwanie.
Nawet nie zdobyła się na ten wysiłek, żeby zepchnąć z ławeczki kilka centymetrów świeżego śniegu, który wciąż jeszcze padał. Równie dobrze mogła usiąść na nieodśnieżonym chodniku.
- Kondycji za grosz – zauważył on, ciężko oddychając, a ona nie była pewna czy mówił bardziej o sobie, czy o niej. Zdjął czapkę, otrzepał ją ze śniegu, bo istotnie wyglądał jak bałwan i nie myśląc o konsekwencjach, znowu sypnął w nią śniegiem. Nie zareagowała tym razem. Warknęła groźnie i przysunęła się do niego. Im bardziej ją ranił, tym bliżej podchodziła. Im bardziej ją bolał, tym bardziej chciała cierpieć.
- Jurij? Masz rację.
- Wiem, że mam – objął ją ramieniem, jednym gestem usuwając śnieg z jej włosów – Będziesz chora
- Już jestem – burknęła, opierając czoło o jego policzek – jestem cholernie chora psychicznie.
- Wszyscy mamy jakieś swoje dziwactwa – zauważył – ja na przykład jestem chory na nowe wyzwania. Trochę na Ciebie. I mam alergię na...

- Nejc, musimy porozmawiać – rzuciła na koniec rozgrzewkowego Lutza. Pokiwał głową. W swoich najlepszych momentach Nina uwielbiała rozpracowywać taktykę, dzielić się spostrzeżeniami i dyskutować, więc Gaber zamiast się zmartwić, raczej się ucieszył. Układ szedł im bardzo dobrze, nawet lepiej niż tego oczekiwali. Od wyjazdu dzieliły ich już nie tygodnie a doby.
- Składałaś już spirale na pokaz w marcu? – zagadnął, kiedy schodzili. Uśmiechnęła się lekko, nie poddając się czerni, która mieszała jej przed oczami.
- Daj mi 5 minut – mruknęła – przebiorę się i porozmawiamy.
Była tak roztrzęsiona, że z trudem trzymała się na nogach, chociaż specjalnie szła dynamicznym krokiem, żeby nie mogli tego wychwycić. Wymienili z Paulem zaniepokojone spojrzenia. A potem usłyszeli trzask.
- Bardzo źle się czuję – wyznała, przytrzymując kawałek lodu przy rozwalonym czole.
- Może to leki. Musiały Ci zaszkodzić. Do tej pory nie działo się nic złego, tak? Więc może z czymś je wymieszałaś? – gorączkował się Nejc-rajdowiec – Paul, weź jej telefon i zadzwoń do Tepesa. W tym momencie.
- Myślę, że to nie są dobre leki... – zaczęła cichutko, a krew jakby zupełnie odpłynęła jej z twarzy – Nejc, czy możesz jechać trochę wolniej?
- Pomagały Ci, więc musiały być dobre – zaoponował.
- Myślę, że to nie są dobre leki, kiedy jest się...  No wiesz – zmieszała się.
- W ciąży? – dopytał Paul.
- W ciąży? – powtórzył bezgłośnie Nejc.

***
I tu w tym miejscu kończy się mój zapas rozdziałowy.
Witamy w nowym sezonie♥
#PŚ2014/15

sobota, 8 listopada 2014

7. „Takie mam zamiary, że nigdy jej nie opuszczę (…), że zawsze będę przy niej, a jak mnie odpędzi – to będę w okolicy, w zasięgu głosu, żeby zawsze mogła zawołać mnie na pomoc.”

Następnego dnia około godziny 9 rano, w momencie, kiedy walczyła z prawą łyżwą, dotarły do niej strzępki rozmowy telefonicznej. Nie żeby jakoś szczególnie się wsłuchiwała. Po prostu Paul zostawił otwarte drzwi, chociaż upominała go za każdym razem, żeby testował sobie sprzęt w odosobnieniu, bo cała hala nie musi słyszeć jak piszczą głośniki. Ale wtedy głośniki nie piszczały. Dziki jazgot nie wydobywał się ani z laptopa, ani z żadnego innego skłonnego do pisków przedmiotu. Po wymianie krótkich zdań zapadła cisza. Złowroga cisza, która sprawiła, że Nina pierwszy raz w tym miejscu poczuła się tak nieswojo. 
- Co jest takie niemożliwe? – zapytała, nie zaszczycając wchodzącego Paula spojrzeniem. Nie odpowiedział. Zerknął przez ramię, bez przerwy nerwowo obracając w dłoniach telefon.
- Jest problem – mruknął stojący w drzwiach Nejc. I jeśli jej słuch nie mylił, głos mu lekko zadrżał. Wstała, pokonawszy sznurówki.
- Stało się coś złego? – ale już wiedziała. Podświadomie chyba nawet wiedziała, co znaczył ten telefon i że wieści, które niósł nie były wcale pozytywne. Chciała tylko usłyszeć.
- John nie żyje.
Nie uwierzyła na początku. Może za bardzo nie chciała wierzyć. Ale wystarczyło zrobić kilka kroków w stronę Nejca. A Nejc musiał tylko odwrócić lekko czerwone oczy, żeby nie okazywać słabości. Zanim zdążyła pokręcić głową, fakt stał się faktem. Nie wiedziała skąd właściwie znalazła w sobie tyle czułości, żeby przytulić Nejca. Stali w zupełnej ciszy, nie patrząc na siebie. Płakać jednak nie potrafiła. Marzyła tylko, żeby wszystko okazało się fikcją, albo żeby mogła tak sobie po prostu zniknąć i nic nie czuć. 
Ale w tej bajce marzenia się nie spełniały. 
John nie żył, a ona, starała się nie zapominać o oddychaniu, rysując płozami łyżew próg. Nie widziała nic, ale czuła podwójnie. Ostry ból w klatce piersiowej przypisywała łamiącemu się sercu, chociaż to tylko Nejc tak mocno ją obejmował, żeby nie upadła, bo wprost słaniała się na nogach. Patrzyła tępo w stronę band, doskonale już widocznych z drzwi szatni i nie potrafiła sobie uzmysłowić, że już nigdy nie zobaczy tu trenera. Zawieszona gdzieś pomiędzy dwoma światami sama nie zdawała sobie sprawy jak dużo siły wkładała w utrzymanie jako takiej przytomności umysłu. 
Kiedy w końcu udało jej się złożyć w całość jedną, konkretną myśl, zorientowała się, że jest we własnym mieszkaniu. Przykryta kocem, z poduszką pod plecami, w miłym półmroku, w całkowitej ciszy, przy zapachu jajecznicy. 
- Już nie śpisz?
Jak się zorientował? Nie miała siły się zastanawiać, ale po cichu wierzyła, że zdradziły ją tylko otwarte oczy. Nie był to Jurij, chociaż o nim na początku pomyślała. Do małego salonu zaglądał Nejc. Nawet w półmroku i z takiej odległości mogła stwierdzić, że był cieniem samego siebie. 
- Nie będę Ci przeszkadzał – zapewnił, siląc się na uśmiech – mam nadzieję, że nie będziesz zła, jeśli powiem, że trochę uszczupliłem Ci lodówkowe zapasy. 
Pokręciła głową. Nejc wstawił jej do salonu talerzyk z kolacją, ale wiedziała, że nawet nie tknie jedzenia. On chyba też.
- Gdybyś mnie potrzebowała, będę w kuchni.
Ale po dawce silnych emocji bardzo zobojętniała. I wiedziała, że nie będzie go potrzebowała.
On chyba też.
Rozglądała się po salonie. Zagłuszała myśli faktem, że była cholernie głodna. Zaczęła nawet zgadywać, która jest godzina. Ale im bardziej odrzucała ból, tym szybciej on wracał. Zaniosła się w końcu szlochem, przyciskając poduszkę do twarzy. Płacz oczyszczał. Dziękowała po cichu naturze za te łzy. Kiedy zdobyła się na odwagę zajrzeć do kuchni, Nejc spał z rękami podtrzymującymi głowę, oparty na stole. 
Jurij nie odbierał telefonu. 
A John nie żył.

Spojrzała na kartki, które Nejc rzucił na ławeczkę. 
- Niesamowite – mruknęła, nie kryjąc podziwu. Gaber z nonszalanckim uśmiechem poprawił włosy.
- Prawda?
- Widzę progres – kartki nie dość, że nie były pogięte, wręcz pachniały nowością i były zapisane w całości, dodatkowo upstrzone odnośnikami wspomagającymi mniej inteligentnego czytelnika – a niech mnie, Nejc, jeśli to nie jest krok w dobrym kierunku, to już nie wiem co nim jest.
- Witaj w czasach, kiedy zaczynamy współpracować z Paulem jako trenerem głównym.
- Chociaż nadal uważam, że jako zmieniacz płyt realizował się maksymalnie.
Uśmiechnęli się do siebie.
Pierwszy trening od przełomu i rotacji w ekipie. Po kilku dniach wolnego, kiedy próbowali się ze wszystkim pogodzić. Było pusto i cicho, chociaż John mało mówił i zawsze pozostawał niezauważony. Ich pracę dało się porównać do teatru lalek. Ona i Nejc byli pacynkami, czasami plątali się w sznurki własnych ograniczeń, ale całym przedstawieniem sterował John.
- Nadal steruje – zauważył mimochodem Nejc, ukradkiem spoglądając ku górze, kiedy Nina nie patrzyła.
Wyszli na lód powoli i w zupełnym milczeniu. Rozejrzeli się po trybunach. Był tylko Paul.
- To niesprawiedliwe – burknęła cicho, na szybko związując kucyk na czubku głowy – Jak ja mam teraz tańczyć? Po co? Dla kogo?
- Możesz dla mnie – brzmiała odpowiedź, ale nie widziała twarzy Nejca, więc nie mogła jednoznacznie stwierdzić czy mówił poważnie czy się tylko nabijał – I co, dodzwoniłaś się w końcu do Jurija?
- Nie bardzo – westchnęła ciężko – zaczynajmy i nie rozmawiajmy o tym.
- Jak wolisz – wzruszył ramionami. Pstryknął palcami na start, po tafli lodu potoczyła się muzyka. Ta sama muzyka. Nina przymknęła oczy, ustawiła nogi jak zawsze. Odgięła się lekko do tyłu, rozłożyła ręce przygotowując się do tego samego układu. W tej samej sukience treningowej. Wszystko było po staremu. No, prawie wszystko.

 - Już dobrze – trochę zażenowany wcisnął jej w dłoń paczkę chusteczek. Objął ją ramieniem i przeprowadził kilka kroków. Omal się nie zabiła o chodnik, bo przez łzy niewiele widziała. Ceremonia trwała. On przejął od niej bukiet, ona z całą satysfakcją razem ze łzami, starła z twarzy odrobinę makijażu – Widzisz? Nawet Tepes przyjechał.
To był fakt. Od bramy szedł skoczek, w dodatku nie sam. Z nim szła Anja. Nina została pokojowo przekazana w ręce przyjaciół, panowie uścisnęli sobie dłonie, tym razem z uwagi na powagę sytuacji unikając zabijania się wzrokiem, a po powitaniu Nejc oddalił się w stronę Paula. 
Pogrzeb nie był długi. Śnieg skrzył się w słońcu aż oczy bolały, ale nie na taki ból uczestnicy pogrzebu narzekali najbardziej. Ból promieniował w klatce piersiowej, pulsował w głowie. To nie ostre światło sprawiało, że piekły oczy i nie mróz sprawiał, że kilka osób pociągało nosami. Niska temperatura nie przeszkadzała tak bardzo jak wewnętrzne zimno i pustka. Mimo obecności mnóstwa osób, wielu doskwierała samotność. Obyło się bez patetycznych wypowiedzi osób, które tak naprawdę Johna nie znały. Obyło się bez kamer i paparazzich, którzy widocznie zaniedbali zbieranie informacji o amerykańskim trenerze na słoweńskiej ziemi. A może było im wszystko jedno, kto żył, a kto nie. Ludzie, którym John nie był obojętny, grupkami bądź parami podchodzili do miejsca, z którego ten wspaniały człowiek nie mógł już ruszyć w dalszą podróż po świecie i składali tam kwiaty. Potem rozeszli się do domów. Małe bukiety marzły, pozostawione w śniegu. Odznaczały się wśród tej rażącej bieli śniegu i były widoczne aż z parkingu. Ale w ich stronę już nikt nie patrzył.

To wszystko za szybko. Spojrzała na rodzeństwo okupujące salon. Za szybko następowało przejście z niektórymi faktami do porządku dziennego.
- Wszystko dobrze? – w odpowiedzi odwróciła wzrok, uśmiechając się smutno. 
- Nie musicie tu ze mną siedzieć – mruknęła – nie musicie mnie pilnować, nic sobie nie zrobię. A przynajmniej nie specjalnie. Wiecie jak ze mną jest. Coś sobie skręcam, coś sobie łamię, na coś choruję. Nic poza tym. Teraz jest mi trochę smutno, to normalna sprawa po takiej tragedii. Wy nigdy nie przeżyliście podobnej sytuacji. Nie rozumiecie. Ale możecie mnie bez obaw zostawić. 
- Mylisz się, kochana – jak na złość Anja uśmiechała się radośniej niż ustawa była w stanie przewidzieć – nie możemy. Wiesz dlaczego?
- Jesteśmy przyjaciółmi – wyjaśnił sucho Jurij. Posłał jej spojrzenie, którego nie potrafiła rozszyfrować. Nie chciała. Nie miała siły.
- I to zobowiązuje was do objadania mnie ze wszystkich zapasów? Litości, jeśli tak mnie macie przyjaźnić, naprawdę wam serdecznie dziękuję. A jak chcę porozmawiać, to żadnego nie ma, bo trenujecie. Jak dwa dzikie osły.
- I jedna dzika łamaga – wyszczerzyła się Anja – bo tak to jakoś wychodzi, że mijamy się w drzwiach. Tak właśnie dajesz sobie pomagać.
- A zapasy mamy własne – burknął Jurij, tym razem nawet na nią nie patrząc – bo w przeciwieństwie do Ciebie, my jemy rzeczy wartościowe.
- Zarzucasz mi, że nie wiem jak mam się odżywiać?
- Istnieję w sporcie nieco dłużej niż Ty – zabrzmiało niemiło. I chyba tak miało zabrzmieć, żeby ją sprowokować – w dodatku coś osiągam i trochę na ten temat wiem.
- Więc sugerujesz, że to JA nic nie wiem i JA nic nie osiągam?
- Możecie przestać na siebie warczeć? – prośbę Anji podsumowała wybitnie mocnym trzaśnięciem drzwiami wyjściowymi, bo wyszła, chociaż to było jej mieszkanie. Wychodząc przywaliła łokciem w poręcz na schodach i syknęła tak, że z mieszkania naprzeciwko odezwał się pies sąsiadki. Ale nie miała już cierpliwości. I o ile przez pierwsze kilka dni starała się być wyrozumiała, chociaż po stracie trenera to jej się ta wyrozumiałość należała, już nie potrafiła nie reagować na irytujące uwagi Jurija. 
- Impertynencki baran – mruknęła rozmasowując obolałą rękę. Właściwie byłaby w stanie rozgrywać to wszystko jak cywilizowany człowiek, gdyby ataki na jej własną osobę nie były poprzedzone miłymi zabiegami z jego strony, chociażby tą wycieczką do Planicy. To wszystko się nie kleiło. To nie był ten sam gość, który przynosił jej bukiety, przyjeżdżał do niej w tajemnicy przed całym światem, czytał listy na swój temat. A ona nie wiedziała, co też takiego zrobiła, że wszystko się nagle zmieniło.
- Sama powiedziałaś, że przyjechałaś sobie od tego wszystkiego odpocząć – westchnął Nejc, wyłączając telewizor – a zamiast tego od nowa zaczynasz analizować sytuację, która wpływa na Ciebie gorzej niż myślisz.
- Włącz, proszę, kocham ten program!
- To jest nielogiczne.
- Nie pomagasz, Nejc.
- A Ty ciągle zapominasz o bardzo ważnej zasadzie. O facetach nie rozmawiaj z facetami. Dlaczego? To tak jakbym ja się Tobie spowiadał na temat mojej dziewczyny.
- Nejc, Ty nie masz...
- A skąd wiesz? – uśmiechnął się delikatnie i rzucił w nią pilotem. Nie wiedziała.

***
Dla ciekawych - zapomniałam o blogu i o bożym świecie. Jeszcze przed lawiną zaliczeń naskrobałam opowiadanie do końca, gdzie ten koniec przesądzony jeszcze nie jest, a epilog nie wygląda jak epilog, a jest epilogiem tylko dlatego, że w taki właśnie sposób jest podpisany. Przepraszam za wszystkie zaległości, które są (się namnożyły) i niestety chyba jeszcze jakiś czas będą, chociaż postaram się nadrabiać chociaż minimum. 
Pozdrawiam serdecznie.

PS. JUŻ TYLKO 2 TYGODNIE♥