- Co jest takie niemożliwe? – zapytała, nie zaszczycając wchodzącego Paula spojrzeniem. Nie odpowiedział. Zerknął przez ramię, bez przerwy nerwowo obracając w dłoniach telefon.
- Jest problem – mruknął stojący w drzwiach Nejc. I jeśli jej słuch nie mylił, głos mu lekko zadrżał. Wstała, pokonawszy sznurówki.
- Stało się coś złego? – ale już wiedziała. Podświadomie chyba nawet wiedziała, co znaczył ten telefon i że wieści, które niósł nie były wcale pozytywne. Chciała tylko usłyszeć.
- John nie żyje.
Nie uwierzyła na początku. Może za bardzo nie chciała wierzyć. Ale wystarczyło zrobić kilka kroków w stronę Nejca. A Nejc musiał tylko odwrócić lekko czerwone oczy, żeby nie okazywać słabości. Zanim zdążyła pokręcić głową, fakt stał się faktem. Nie wiedziała skąd właściwie znalazła w sobie tyle czułości, żeby przytulić Nejca. Stali w zupełnej ciszy, nie patrząc na siebie. Płakać jednak nie potrafiła. Marzyła tylko, żeby wszystko okazało się fikcją, albo żeby mogła tak sobie po prostu zniknąć i nic nie czuć.
Ale w tej bajce marzenia się nie spełniały.
John nie żył, a ona, starała się nie zapominać o oddychaniu, rysując płozami łyżew próg. Nie widziała nic, ale czuła podwójnie. Ostry ból w klatce piersiowej przypisywała łamiącemu się sercu, chociaż to tylko Nejc tak mocno ją obejmował, żeby nie upadła, bo wprost słaniała się na nogach. Patrzyła tępo w stronę band, doskonale już widocznych z drzwi szatni i nie potrafiła sobie uzmysłowić, że już nigdy nie zobaczy tu trenera. Zawieszona gdzieś pomiędzy dwoma światami sama nie zdawała sobie sprawy jak dużo siły wkładała w utrzymanie jako takiej przytomności umysłu.
Kiedy w końcu udało jej się złożyć w całość jedną, konkretną myśl, zorientowała się, że jest we własnym mieszkaniu. Przykryta kocem, z poduszką pod plecami, w miłym półmroku, w całkowitej ciszy, przy zapachu jajecznicy.
- Już nie śpisz?
Jak się zorientował? Nie miała siły się zastanawiać, ale po cichu wierzyła, że zdradziły ją tylko otwarte oczy. Nie był to Jurij, chociaż o nim na początku pomyślała. Do małego salonu zaglądał Nejc. Nawet w półmroku i z takiej odległości mogła stwierdzić, że był cieniem samego siebie.
- Nie będę Ci przeszkadzał – zapewnił, siląc się na uśmiech – mam nadzieję, że nie będziesz zła, jeśli powiem, że trochę uszczupliłem Ci lodówkowe zapasy.
Pokręciła głową. Nejc wstawił jej do salonu talerzyk z kolacją, ale wiedziała, że nawet nie tknie jedzenia. On chyba też.
- Gdybyś mnie potrzebowała, będę w kuchni.
Ale po dawce silnych emocji bardzo zobojętniała. I wiedziała, że nie będzie go potrzebowała.
On chyba też.
Rozglądała się po salonie. Zagłuszała myśli faktem, że była cholernie głodna. Zaczęła nawet zgadywać, która jest godzina. Ale im bardziej odrzucała ból, tym szybciej on wracał. Zaniosła się w końcu szlochem, przyciskając poduszkę do twarzy. Płacz oczyszczał. Dziękowała po cichu naturze za te łzy. Kiedy zdobyła się na odwagę zajrzeć do kuchni, Nejc spał z rękami podtrzymującymi głowę, oparty na stole.
Jurij nie odbierał telefonu.
A John nie żył.
Spojrzała na kartki, które Nejc rzucił na ławeczkę.
- Niesamowite – mruknęła, nie kryjąc podziwu. Gaber z nonszalanckim uśmiechem poprawił włosy.
- Prawda?
- Widzę progres – kartki nie dość, że nie były pogięte, wręcz pachniały nowością i były zapisane w całości, dodatkowo upstrzone odnośnikami wspomagającymi mniej inteligentnego czytelnika – a niech mnie, Nejc, jeśli to nie jest krok w dobrym kierunku, to już nie wiem co nim jest.
- Witaj w czasach, kiedy zaczynamy współpracować z Paulem jako trenerem głównym.
- Chociaż nadal uważam, że jako zmieniacz płyt realizował się maksymalnie.
Uśmiechnęli się do siebie.
Pierwszy trening od przełomu i rotacji w ekipie. Po kilku dniach wolnego, kiedy próbowali się ze wszystkim pogodzić. Było pusto i cicho, chociaż John mało mówił i zawsze pozostawał niezauważony. Ich pracę dało się porównać do teatru lalek. Ona i Nejc byli pacynkami, czasami plątali się w sznurki własnych ograniczeń, ale całym przedstawieniem sterował John.
- Nadal steruje – zauważył mimochodem Nejc, ukradkiem spoglądając ku górze, kiedy Nina nie patrzyła.
Wyszli na lód powoli i w zupełnym milczeniu. Rozejrzeli się po trybunach. Był tylko Paul.
- To niesprawiedliwe – burknęła cicho, na szybko związując kucyk na czubku głowy – Jak ja mam teraz tańczyć? Po co? Dla kogo?
- Możesz dla mnie – brzmiała odpowiedź, ale nie widziała twarzy Nejca, więc nie mogła jednoznacznie stwierdzić czy mówił poważnie czy się tylko nabijał – I co, dodzwoniłaś się w końcu do Jurija?
- Nie bardzo – westchnęła ciężko – zaczynajmy i nie rozmawiajmy o tym.
- Jak wolisz – wzruszył ramionami. Pstryknął palcami na start, po tafli lodu potoczyła się muzyka. Ta sama muzyka. Nina przymknęła oczy, ustawiła nogi jak zawsze. Odgięła się lekko do tyłu, rozłożyła ręce przygotowując się do tego samego układu. W tej samej sukience treningowej. Wszystko było po staremu. No, prawie wszystko.
- Już dobrze – trochę zażenowany wcisnął jej w dłoń paczkę chusteczek. Objął ją ramieniem i przeprowadził kilka kroków. Omal się nie zabiła o chodnik, bo przez łzy niewiele widziała. Ceremonia trwała. On przejął od niej bukiet, ona z całą satysfakcją razem ze łzami, starła z twarzy odrobinę makijażu – Widzisz? Nawet Tepes przyjechał.
To był fakt. Od bramy szedł skoczek, w dodatku nie sam. Z nim szła Anja. Nina została pokojowo przekazana w ręce przyjaciół, panowie uścisnęli sobie dłonie, tym razem z uwagi na powagę sytuacji unikając zabijania się wzrokiem, a po powitaniu Nejc oddalił się w stronę Paula.
Pogrzeb nie był długi. Śnieg skrzył się w słońcu aż oczy bolały, ale nie na taki ból uczestnicy pogrzebu narzekali najbardziej. Ból promieniował w klatce piersiowej, pulsował w głowie. To nie ostre światło sprawiało, że piekły oczy i nie mróz sprawiał, że kilka osób pociągało nosami. Niska temperatura nie przeszkadzała tak bardzo jak wewnętrzne zimno i pustka. Mimo obecności mnóstwa osób, wielu doskwierała samotność. Obyło się bez patetycznych wypowiedzi osób, które tak naprawdę Johna nie znały. Obyło się bez kamer i paparazzich, którzy widocznie zaniedbali zbieranie informacji o amerykańskim trenerze na słoweńskiej ziemi. A może było im wszystko jedno, kto żył, a kto nie. Ludzie, którym John nie był obojętny, grupkami bądź parami podchodzili do miejsca, z którego ten wspaniały człowiek nie mógł już ruszyć w dalszą podróż po świecie i składali tam kwiaty. Potem rozeszli się do domów. Małe bukiety marzły, pozostawione w śniegu. Odznaczały się wśród tej rażącej bieli śniegu i były widoczne aż z parkingu. Ale w ich stronę już nikt nie patrzył.
To wszystko za szybko. Spojrzała na rodzeństwo okupujące salon. Za szybko następowało przejście z niektórymi faktami do porządku dziennego.
- Wszystko dobrze? – w odpowiedzi odwróciła wzrok, uśmiechając się smutno.
- Nie musicie tu ze mną siedzieć – mruknęła – nie musicie mnie pilnować, nic sobie nie zrobię. A przynajmniej nie specjalnie. Wiecie jak ze mną jest. Coś sobie skręcam, coś sobie łamię, na coś choruję. Nic poza tym. Teraz jest mi trochę smutno, to normalna sprawa po takiej tragedii. Wy nigdy nie przeżyliście podobnej sytuacji. Nie rozumiecie. Ale możecie mnie bez obaw zostawić.
- Mylisz się, kochana – jak na złość Anja uśmiechała się radośniej niż ustawa była w stanie przewidzieć – nie możemy. Wiesz dlaczego?
- Jesteśmy przyjaciółmi – wyjaśnił sucho Jurij. Posłał jej spojrzenie, którego nie potrafiła rozszyfrować. Nie chciała. Nie miała siły.
- I to zobowiązuje was do objadania mnie ze wszystkich zapasów? Litości, jeśli tak mnie macie przyjaźnić, naprawdę wam serdecznie dziękuję. A jak chcę porozmawiać, to żadnego nie ma, bo trenujecie. Jak dwa dzikie osły.
- I jedna dzika łamaga – wyszczerzyła się Anja – bo tak to jakoś wychodzi, że mijamy się w drzwiach. Tak właśnie dajesz sobie pomagać.
- A zapasy mamy własne – burknął Jurij, tym razem nawet na nią nie patrząc – bo w przeciwieństwie do Ciebie, my jemy rzeczy wartościowe.
- Zarzucasz mi, że nie wiem jak mam się odżywiać?
- Istnieję w sporcie nieco dłużej niż Ty – zabrzmiało niemiło. I chyba tak miało zabrzmieć, żeby ją sprowokować – w dodatku coś osiągam i trochę na ten temat wiem.
- Więc sugerujesz, że to JA nic nie wiem i JA nic nie osiągam?
- Możecie przestać na siebie warczeć? – prośbę Anji podsumowała wybitnie mocnym trzaśnięciem drzwiami wyjściowymi, bo wyszła, chociaż to było jej mieszkanie. Wychodząc przywaliła łokciem w poręcz na schodach i syknęła tak, że z mieszkania naprzeciwko odezwał się pies sąsiadki. Ale nie miała już cierpliwości. I o ile przez pierwsze kilka dni starała się być wyrozumiała, chociaż po stracie trenera to jej się ta wyrozumiałość należała, już nie potrafiła nie reagować na irytujące uwagi Jurija.
- Impertynencki baran – mruknęła rozmasowując obolałą rękę. Właściwie byłaby w stanie rozgrywać to wszystko jak cywilizowany człowiek, gdyby ataki na jej własną osobę nie były poprzedzone miłymi zabiegami z jego strony, chociażby tą wycieczką do Planicy. To wszystko się nie kleiło. To nie był ten sam gość, który przynosił jej bukiety, przyjeżdżał do niej w tajemnicy przed całym światem, czytał listy na swój temat. A ona nie wiedziała, co też takiego zrobiła, że wszystko się nagle zmieniło.
- Sama powiedziałaś, że przyjechałaś sobie od tego wszystkiego odpocząć – westchnął Nejc, wyłączając telewizor – a zamiast tego od nowa zaczynasz analizować sytuację, która wpływa na Ciebie gorzej niż myślisz.
- Włącz, proszę, kocham ten program!
- To jest nielogiczne.
- Nie pomagasz, Nejc.
- A Ty ciągle zapominasz o bardzo ważnej zasadzie. O facetach nie rozmawiaj z facetami. Dlaczego? To tak jakbym ja się Tobie spowiadał na temat mojej dziewczyny.
- Nejc, Ty nie masz...
- A skąd wiesz? – uśmiechnął się delikatnie i rzucił w nią pilotem. Nie wiedziała.
Dla ciekawych - zapomniałam o blogu i o bożym świecie. Jeszcze przed lawiną zaliczeń naskrobałam opowiadanie do końca, gdzie ten koniec przesądzony jeszcze nie jest, a epilog nie wygląda jak epilog, a jest epilogiem tylko dlatego, że w taki właśnie sposób jest podpisany. Przepraszam za wszystkie zaległości, które są (się namnożyły) i niestety chyba jeszcze jakiś czas będą, chociaż postaram się nadrabiać chociaż minimum.
Pozdrawiam serdecznie.
PS. JUŻ TYLKO 2 TYGODNIE♥
;___;
OdpowiedzUsuńNo ja nie wiem, jak ja wybaczę Ci fakt, że zapomniałaś o opowiadaniu. Bo ja czekałam w swej cierpliwości, która anielska bynajmniej nie jest.
W każdym bądź razie rozdział trochę mi wynagradza Twoją 3-tygodniową nieobecność.
I wiesz co? Ja wiem, że ja nie raz pisałam, że lubię łamane przez uwielbiam Nejca, ale teraz to ja muszę przyznać, że go kocham całą mocą mojego serduszka. To taka pocieszna istotka. Kiedy trzeba umie pocieszyć, być, wesprzeć, rozweselić, rzucić celną uwagą. Taki przyjaciel doskonały. I w ogóle facet wymarzony. Więc teraz nie wiem, czy mam kibicować Ninie i Nejcowi czy Ninie i Jurijowi. :(
I nie mam pojęcia, co stało się Jurijowi. Może tylko zazdrość przez niego przemawia?
Ale generalnie to kocham to opowiadanie i nie każ mi już tak długo czekać na nowy rozdział, okej? <3
Och. Nie przeczuwałam ze się pozbylaś trenera tsk od razu i nawet wzruszający opis pogrzebu mnie nie udobrucha :(
OdpowiedzUsuńNo cóż, witamy Paula na trenerskim stanowisku. Ciekawe jak sobie poradzi.
Wszyscy odczuwają samotność bo brakuje tej jednej osoby. I nagle wszystko się wali. I już nigdy nie będzie tak samo.
Dobrze ze chcą jej pomóc. Nawet kazdy na własny sposób. Ale co ugryzlo Jurija?
graffiti