- Przecież to wspaniale! – zawtórowała Paulowi Anja. Nina wpatrywała się tępo w podłogę, Nejc poszedł zlikwidować siateczkę z lekami, a Jurij bez przerwy trzymał jej dłoń, z niepokojem kręcąc głową. Miała dosyć.
- Jak możesz się nie cieszyć? – szczebiotał zaintrygowany Paul. Miała ich wszystkich po dziurki w nosie. A że w obecnej sytuacji mogła sobie pozwolić na niekonwencjonalne metody radzenia sobie z problemami każdego rzędu...
- Wyjdźcie – rzuciła pozornie beztrosko
- Co?
- Robicie stąd natychmiastowy wyjazd albo ja wychodzę. Nie widzę innej opcji.
- Nina..
- Nie ninuj mi, po prostu ruszcie się i pozwólcie mi zostać samej.
Popatrzyli po sobie, szeroko otwierając oczy. Jurij cmoknął jej policzek, więc skrzywiła się jak na zawołanie i warknęła coś niezbyt przyjemnego. Odprowadziła ich stanowczo do drzwi i trzasnęła, aż się echo poniosło po blokowisku. Nina Vidmar, proszę państwa.
- Nie wydurniaj się – rozległo się zza zakluczonych drzwi po ładnych 20 minutach – Trzeba to opić.
Był to nie kto inny jak Nejc. Lekko uśmiechnięty, trochę jeszcze w szoku, ale stuprocentowy Nejc Gaber.
- To pij – odparowała. Roześmiał się perliście – Ja chyba nie powinnam.
- Oczywiście, że nie powinnaś. Wystarczająco namieszałaś. Ojciec sukcesu mi powiedział, że wywaliłaś ich z mieszkania. Prawda to?
- Ojciec czego? W sumie nieważne. Idź stąd, Nejc. Potrzebuję ciszy.
- I przyjaciela!
Pokiwała z politowaniem głową, przejrzała się w lustrze, poprawiła włosy i poszła do kuchni zrobić sobie coś do jedzenia. Bóg jeden wie ile pod jej drzwiami koczował Nejc, pragnący opijać jej powrót do zdrowia. Widziała w tym być może większy haczyk. Czy ta dzika radość nie dotyczyła bardziej braku ciąży niż cudownego ozdrowienia, na które ona nie zważała, ciągle trując się lekami?
- Jesteśmy przyjaciółmi, możesz mnie pytać o wszystko – mruknął obudzony telefonem w środku nocy.
- Jesteś na mnie zły?
Wprost widziała jak łagodnie mógł się w tamtym momencie uśmiechnąć. To był gwarant absolutnego braku jakichkolwiek negatywnych emocji z jego strony.
- Na pewno odizolowałem Cię od wszystkich leków? – rzucił wesoło.
- A czy Jurij jest na mnie zły?
Usłyszała jak westchnął ciężko.
- On nie potrafi być na Ciebie zły. A że piesek twojej przeuroczej sąsiadki nieco porachował mu skoczne kostki to wyłącznie wina pieska, na pewno nie Twoja.
- Nejc, jak Ty mnie musisz kochać, żeby wmawiać mi takie głupoty tak lekkim tonem – zaśmiała się, a on tylko jej cicho zawtórował.
- Śpij dobrze i nie wymyślaj sobie problemów – zakończył ciepło – Najważniejsze, że jesteś zdrowa.
Ale wcale nie czuła się zdrowa. Odcięta od leków i kosztownych wizyt u super specjalistów którzy potrafili wydedukować mniej więcej tyle co ona sama + pozbawiona wrażeń bólowych miała bardzo dużo czasu na myślenie. Za dużo. Przed samym konkursem próby były mniej intensywne, bo wszystko, co musieli z Gaberem opanować, już opanowali i dopracowali najlepiej jak się tylko dało. Tych prób było też mniej niż na początku, dlatego po trzech, czterech godzinach roboty była już wolna.
- To stres – orzekła Anja – masz za dużo czasu na myślenie co będzie w LA
Nina przyznała jej głośno rację, chociaż swojej uwagi nie skupiała przede wszystkim na konkursie.
- Problemy egzystencjalne – zażartował Nejc – za mocno przydzwoniłaś głową o futrynę.
A Jurij powstrzymywał się od komentarza. Zaciął się w sobie i sprawiał wrażenie jakby go coś nieźle drażniło.
- Ktoś – podpowiedziała Anja.
- Ja we własnej osobie – rozwinął Gaber.
- Co to za pierdolnik? – dopytał gniewnie Paul.
- Postanowiłam zmienić krój sukienki.
Cała trójka siedziała na stercie różnobarwnych materiałów, ale tylko jedna była faktycznie zajęta szyciem...
- ZNAM SIĘ NA TYM, KOBIETO, JAK JA SIĘ ZNAM!
albo czymś, co uważała za skomplikowany proces łączenia miękkich tkanin przy pomocy igły i nici. Fakt faktem Anja z igłą w dłoni była równie niebezpieczna, co Nina na stoku z nartami przypiętymi do stóp.
- Znaj się ciszej – mruknął Paul – a artyści w trymiga na lodowisko.
- Podjęłam decyzję, Nejc – jakoś tak nie potrafiła spojrzeć mu w oczy.
- Domyśliłem się – przyznał, ale wcale nie brzmiał jak ktoś, komu złamało się serce, być może faktycznie spodziewał się takiego rozwiązania – ale mam prośbę.
- Tak?
- Ten konkurs. Zatańczymy tam jakby miało nie być jutra. A potem możemy iść.
- Przed siebie?
- Gdzie tylko chcesz – posłał jej firmowy uśmiech i powłóczyste spojrzenie, z którego sam sobie żartował, że bardzo mu pasuje do kreacji. Odwzajemniła.
- To będzie dobre wyjście – powiedziała jakby samą siebie chciała do tego przekonać. Nie odpowiedział zajęty własnymi myślami i być może snuciem idealnej wizji przyszłości – Tak, bardzo dobre – szepnęła, zaciskając dłonie w pięści.
- Brakuje tu Johna – mruknął do siebie Nejc – brakuje mi człowieka, który byłby w stanie to wszystko opanować, ogarnąć, złożyć w logiczną całość. Zapewnić, że wszystko pójdzie tak, jak zakłada plan. Kiedy już skończymy tańczyć, nie zostanę w tym miejscu.
- Wiem o tym – nie powinni już wtedy o tym myśleć, przecież byli całkiem świadomi, że czas na takie rozmowy nie był właściwy – Chociaż chciałabym się łudzić, że dalej będziesz mi stróżował.
- Jurij by mi nigdy nie wybaczył, gdybym pozbawił go takiej fuchy – zachichotali, bo to bardziej Nina stróżowała Tepesowi, niż istniały jakiekolwiek szanse, aby sytuacja przedstawiała się zupełnie odwrotnie.
- W takim razie co z Tobą będzie?
Kiedy na niego spojrzała, wiedziała, że on ma już plan awaryjny. Plan na wszelki wypadek, który widocznie kwitł w nim od bardzo dawna, co dawało wrażenie świetnie wyprognozowanej przez niego przyszłości. Więc od początku wiedział, że ją straci?
- Zostanę tam.
Nienaturalna cisza przedłużała się jak na złość w nieskończoność.
- Zostanę w LA.
Popatrzyła na niego nic nie rozumiejąc. Albo jemu coś się pomieszało, albo ona miała nie po kolei w głowie i właśnie dostała niepowtarzalną okazję, by sprawdzić czym faktycznie są omamy. Bo najpierw nie uwierzyła szkiełku – to znaczy judaszowi, przez którego zobaczyła go przed swoimi drzwiami, a następnie nie uwierzyła oku. A nawet oczom, bo kiedy jakimś nadludzkim wysiłkiem otworzyła drzwi usiłując nie paść trupem, nagle uświadomiła sobie, że to co widzi, dzieje się naprawdę.
- Cześć – powtórzył po raz dziesiąty, nadal nie uzyskując satysfakcjonującej go odpowiedzi. Przestąpił z nogi na nogę – Mogę wejść? Twoja wspaniała sąsiadka właśnie robi mi zdjęcia starą Nokią przez judasza w swoich drzwiach. Nie wiem czy chcesz mieć pole namiotowe dziennikarzy ze wszystkich stron świata jak ta ondulowana starowinka puści fotkę w media, ale uwierz mi, że nie chcesz.
- Pajacu – wydusiła w końcu z siebie, wkładając w to tyle serca, ile była w stanie. Do przedpokoju wmaszerował Jurij Tepes w kompletnym stroju skoczka narciarskiego, z nartami na ramieniu i butami na nogach. A za nim wdreptała jego zdeptana duma.
- Generalnie sytuacja wygląda tak, że jakiś mądry jeden z drugim buchnęli mi ubrania.
- Mądry jeden z drugim to znaczy Peter i kto?
- Peter i Robert, ale to nie wszystko. Buchnęli mi również telefon, miłosiernie zostawiając kluczyki. To znaczy... tak chyba wtedy myśleli. Pewnie teraz zdychają ze śmiechu, bo kluczyki swoim zwyczajem miałem w kieszeni dżinsów.
- Więc przyszedłeś...
- Na piechotę? Nie. Jakaś dobra dusza poznała mnie w połowie drogi i po upewnieniu się, że to na pewno ja, a nie domokrążca-przebrany pedofil zgarnęła moją osobę z całym wyposażeniem i oto jestem.
- Chcesz zupy?
- Bardziej liczyłem na jakieś normalne ciuchy.
- Pożyczyć Ci sukienkę?
- Jaka to zupa?
Uwielbiała go bardziej niż swoje wyobrażenia o nim. A najbardziej, kiedy stał w przedpokoju jak ostatnia sierota i zdejmował z ramienia narty, którym poświęcił całe swoje życie. Których nie rzucił w cholerę dla niczyjego kaprysu i dopiero wtedy zauważyła jak nielogiczne było to, co planowała zrobić.
***
Tak oto zbliżamy się do końca.
A ja już wiem, co będzie.
Pozdrawiam!
"Ojciec sukcesu" To mnie powaliło na łopatki! Cudowne określenie, kocham bardzo! :D
OdpowiedzUsuńEj no, Prevc Prevcem, ale żeby Robowi w głowie takie żarty? No popatrz się, jaki żartowniś. :D
No i nie wiem, w głowie pustka. Tylko jedno przychodzi dop głowy: tak bardzo kocham to opowiadanie i nie chcę, by się kończyło. Po prostu nie :(((
Wiedziałam ze to co innego :) cieszę się ze odstawila te trucizny i zyje w miarę normalnie. Zycze jej z całych sił zwycięstwa na lodzie.
OdpowiedzUsuńi...na litosc boska, sam John chocby ske zalamal gdyby rzucila to, co z takim trudrm wypracowala. Nejc mial racje kiedys, on im pomaga z gory. Ma jezdzic dalej i kropka.
i byc z Jurijem <3
graffiti
ps. Ostatnia scena powalila mnie na łopatki <3
'Ojciec sukcesu' wygrał początek rozdziału. Świetne określenie ;) Bardzo podoba mi się Jurij w Twoim opowiadaniu. Taki... niezdecydowany przyjaciel. Zupełnie inny niż Nejc.
OdpowiedzUsuńNie chce mi się wierzyć, że Nina podda się i potem porzuci łyżwy. Za dużo poświęciła. Zbyt dużo wycierpiała, by nagle to zostawić. One są dla niej czymś, co dodaje jej skrzydeł, wiary w siebie.
A ten żart Petera i Roberta... cóż, musiałoby to komicznie wyglądać.
Pozdrawiam serdecznie :)
Też strasznie podobało mi się stwierdzenie "ojciec sukcesu" :D
OdpowiedzUsuńStrasznie podoba mi się jak wykreowałaś związek Niny i Jurija. Nie ma w nim szczypty wyidealizowania.
No jestem potwornie ciekawa co przygotowałaś w ostatnim rozdziale. Ostatnie zdanie daje mi do myślenia!
Pozdrawiam :*