- Jurij? – pisnęła zaskoczona – Czy Ty jesteś jeszcze poczytalny?
Gdyby się może dłużej zastanowiła, potrafiłaby zinterpretować ten pocałunek i określić jasno, czy był odpowiedzią na „tak”, czy raczej na „nie”. Fakt faktem, wtedy jego poczytalność obchodziła ją najmniej, podobnie jak bukiet, który fachowo związany wstążką, rozwalał się, wciśnięty pomiędzy ich szyje.
Było to już w połowie grudnia, więc ona poddana leczeniu, znacznie lepiej radziła sobie z chodzeniem i znacznie lepiej radziła sobie z życiem. W walce z codziennością pomagał jej Nejc, ale łapała się na tym, że wolała okazjonalną pomoc Tepesa. Spełniało się jedno z największych marzeń, jakie kiedykolwiek zaistniały w jej łajzowatym sercu. Jak mogła zrezygnować z takiej szansy?
- Musisz przyjechać na święta do Lublany – orzekł, kiedy usiadła w końcu obok niego na sofie – Powinnaś się spotkać z rodzicami. Nie możesz tak po prostu uciekać od rodziny.
- Pewnie masz rację – wzruszyła ramionami. Jeżeli tylko byłby tam razem z nią, mogłaby pojechać. Generalnie nie spodziewała się żadnych deklaracji z jego strony. On nie był takim człowiekiem. Samo to, że interesował się tym co u niej słychać, odwiedzał i w jakiś pokręcony sposób próbował ją wspierać, wydawało się niemożliwe w jego przypadku. Nie pytała chwilowo o powód takiej zmiany, tak jak kiedyś nie zapytała, dlaczego się nie ujawnił po przeczytaniu listów. Było dobrze, nawet lepiej niż się spodziewała.
- I nie potrafię sobie wyobrazić, żeby zabrakło Cię pod skocznią w marcu – uśmiechnął się. Tak, obiecywała rodzeństwu od dawna, że pojawi się na skokach, ale dziwnym trafem te jej wycieczki na Puchar Świata nigdy nie potrafiły dojść do skutku.
- Będę – obiecała– O ile uda mi się przetrwać luty.
Luty zaś nic sobie z tych planów nie robił, zbliżał się tylko wielkimi krokami wywołując panikę na treningach, kiedy Nejc wykreślał kolejne dni w swoim kalendarzu zawieszonym w szafce. Układy były podszyte dreszczykiem emocji, muzyka bez przerwy dudniła w uszach, a kiedy się zamknęło oczy, można było już niemal usłyszeć szum publiczności.
- Może jednak biała sukienka – zawyrokowała, lądując po podwójnym Salchowie. Nejc nie wiedział, kogo łapać – siebie za głowę czy ją za rękę.
- Kobieta zmienną jest? – westchnął w końcu trener
- Nie, chyba jednak zostanę przy tej czerwonej – mruknęła po chwili, zbierając się do podnoszenia lassowego – ale ją przerobię
- Sama przerobisz? – dopytał Nejc
- A masz papiery na krawca? – zaśmiała się cicho.
- Mam papiery na Ciebie – zagadnął, siląc się na precyzję
- Przyszły nam akredytacje?! Bo jeśli tak, to obiecuję Ci, że będę trenować dopóki będę potrafiła chodzić!– wrzasnęła, całkiem zapominając o skali trudności tego podnoszenia, które właśnie za wszelką cenę próbował utrzymać Nejc. Wylądowała na lodzie najpaskudniej na świecie, ale to się nie liczyło w ogóle. Czym było paskudne lądowanie takiej łajzy jak ona w obliczu akredytacji? Niczym. Podobnie jak okropny ból stawów, o którym zdążyła już prawie zapomnieć.
- Przyszły, przyjechały, przyleciały – zaczął się droczyć jej partner, kiedy pierwsza złość po zepsuciu tak ważnej figury minęła – jutro oficjalnie wręczę Ci je z biletami.
- Znasz Petera, prawda? – nagimnastykowali się nieźle z podawaniem sobie ręki i grzecznym zaprezentowaniem swoich imion. Bo Prevc siedział na tylnych siedzeniach, a Nina miała zarezerwowane miejsce obok kierowcy. Właściwie nie wiedziała, co Jurij miał na myśli mówiąc „wycieczka”, ale nie spodziewała się, że oprócz nich będzie ktoś jeszcze.
- A tak konkretnie to gdzie jedziemy? – odważyła się wreszcie, przerywając zaciętą dyskusję na temat tolerancji w kombinezonach i przekrzykując włączone radio.
- W świat – brzmiała odpowiedź, ale skoro wieźli ze sobą narty, to raczej nie na piknik.
- Macie zamiar skakać? – uśmiechnęła się, chociaż jej wspomnienia związane ze skakaniem ograniczały się do jednej próby, po której znienawidziła tę dyscyplinę.
- Nawet o tym nie myśl – zastrzegł gorączkowo Tepes, chociaż ona tak na dobrą sprawę nie miała ani chwili na głębszą refleksję w kontekście poruszonego tematu.
- Daj spokój. To zupełnie jakbyś Ty chciał jeździć na łyżwach – żachnęła się – Absolutnie awykonalne.
Peter prychnął. Miał widać bujną wyobraźnię, skoro potrafił sobie w ułamku sekundy wyobrazić Jurija na lodowisku.
- Tak, mamy zamiar skakać – potwierdził, patrząc w okno i usiłując już zachować powagę.
- A nawet latać – podpowiedział Jurij.
- PLANICA – zgadła Nina. Zaklaskali z pozornym uznaniem, po czym wymienili rozbawione spojrzenia w lusterku. Tepes podgłośnił radio.
- Chciałabym wiedzieć – mruknęła, kiedy przechodził obok niej. Zdjął gogle, przystanął na moment i zrezygnowany spojrzał na wyciąg, potem na nią. Za wszelką cenę próbowała wyglądać na nieprzejednaną. Wychodziło jej, musiał to przyznać.
- Co chciałabyś wiedzieć?
- Już nie mamy po kilkanaście lat. A ja chyba nie wierzę cuda. Chciałabym wiedzieć, dlaczego wprowadzasz mnie do swojego życia. I dlaczego teraz.
Któryś ze skoczków zakrzyknął coś wesoło, po bardzo udanym skoku i bardzo udanym lądowaniu. Oboje jak na zawołanie spojrzeli w jego stronę.
- To dobre pytania – pokiwał głową Jurij, w końcu spoglądając na nią– możesz mi nie wierzyć, ale wspólnie szukamy na nie odpowiedzi.
- Porozmawiamy o tym później? – zapytała wyzywająco patrząc mu w oczy. I to był chyba pierwszy moment kiedy się zawahał, nie widząc w niej ani krzty łajzy, którą znał. A przecież do tej łajzy wracał. Nie chciał do nikogo innego.
- Jeśli tylko będziesz chciała.
- Zapewniam Cię, że będę – uśmiechnęła się zadowolona – Powodzenia.
Kiedy wjeżdżając na górę, spojrzał w kierunku zejścia ze skoczni, nie mógł powstrzymać się przed prychnięciem na widok Niny przepraszającej któregoś ze skoczków za zrzucenie mu okularów z bandy. Niektóre rzeczy nigdy się nie zmieniały.
Na przykład to, że była chodzącą kompromitacją, chociaż ukrywała to coraz lepiej.
Od samego rana wywijali na lodowisku coraz to doskonalsze wersje układu. Nina zdążyła potłuc sobie kolana, Nejc zdążył podrzeć strój. Ćwiczyli bez wytchnienia, bez przerw i nie bez narzekania. Za to z coraz większą pewnością siebie i coraz szerszymi uśmiechami. Tylko trener był tego dnia jakoś dziwnie osowiały. Nie poganiał, nie pouczał, w końcu nawet przetransportował się na trybuny i stamtąd obserwował poczynania swoich podopiecznych. Było na co patrzeć.
- Dalej poćwiczycie z Paulem. Starość nie radość – oznajmił jednak w pewnym momencie, opierając się o bandę. Wymienili zaniepokojone spojrzenia, ale pokornie pokiwali głowami. John uśmiechnął się do nich, powiódł wzrokiem po hali, spojrzał na lampy i powoli udał się do szatni – Pamiętajcie, że mamy rezerwację tylko do 18, nie przeholujcie jak ostatnio.
- Wszyscy dajemy z siebie 200% - usprawiedliwił go cicho Nejc – a on ma już coraz mniej siły na takie atrakcje.
- Wiem przecież – mruknęła Nina, wracając na środek lodowiska. Paul, asystent trenera, wydawał się być przerażony wizją przejęcia obowiązków Johna.
- Paul wydaje się tym wszystkim tak zainteresowany, że pewnie nawet nie wie jak wygląda nasz układ.
- Mogę się mylić, ale byłam pewna, że asystent trenera ma więcej kompetencji niż robienie za DJ’a na treningach.
Zachichotali.
- Dobrze, że chociaż wie jak wygląda płyta z naszym podkładem.
- Założę się, że gdyby tuż przed występem zginęły nam kostiumy, John by je uszył własnoręcznie w pół godziny. Natomiast nasz asystent trenera...
- Założę się, że prędzej byśmy się zwijali z tego Los Angeles, niż byśmy tam dotarli.
Paul nie mówił po słoweńsku. Twierdzili zgodnie, że to była jego jedyna zaleta.
Przyglądał im się z zainteresowaniem, powoli przezwyciężając presję, w końcu nie zrozumiawszy ani słowa z ich konwersacji puścił muzykę od początku i zarządził powtórkę z rozrywki. Kilka razy widzieli jak w pośpiechu przerzucał notatki Johna w poszukiwaniu schematu układu. Ciąg cyfr nic mu widocznie nie mówił, bo w końcu i z tego zrezygnował, wtrącając mało znaczące uwagi, które wcale nie ważyły na jakości dzieła.
Bez Johna ten układ nie istniał.
Bez Johna oni nie istnieli.
- Jutro musimy ruszyć z drugim układem – zapowiedział Nejc, poprawiając figurówki.
- Zlitujmy się nad tym nieszczęsnym chłopakiem i rozpiszmy mu schematy.
- Żartujesz? – zaśmiał się – niech je rozpisuje na podstawie obserwacji. Zobaczysz, jutro na pewno sam na to wpadnie.
W poczuciu bezradności, bez bicia i dodatkowej zachęty sami z siebie zrobili powtórkę wszystkich szpagatowych po dwa razy. Nie powiedzieli mu, że to tylko taki gratis, więc Paul utonął w papierkach, nie wierząc, że taka demonstracja sił rzeczywiście istnieje pod koniec układu, kiedy ucichnie wszystko, nawet muzyka. Nie znalazł, więc zagonił ich do szatni, siląc się na uśmiech mówiący „wszystko mam pod kontrolą”, chociaż tak naprawdę pod kontrolą miał tylko płytę z podkładem.