Były za to wyrzuty sumienia i noce, których nie dało się przespać do końca. I były wspomnienia, te najlepsze, które dawno temu wydawały się bolesne i oznaczały dosyć bliskie spotkania z powierzchniami typu chodnik, bądź zjawiskami, takimi jak latarnia albo skrzynka na listy.
Czasami zdarzało się, że przy okazji odwiedzin rodziców ostatkiem sił powstrzymywała się przed błaganiem o odwiedziny rodzeństwa. Leżała ze świadomością, że dopóki gorączka nie spadnie, nie ma szans na spotkanie z rozskakaną dwójką. A gorączka jak na złość utrzymywała się na poziomie trzydziestu ośmiu kresek, bez zamiaru spadnięcia o choćby milimetr. Czemu była? Nikt nie mówił, a i ona sama nie bardzo chciała wiedzieć.
Była to była.
- Zabawne – usłyszała pewnego dnia, dyndając nogą w gipsie zawieszonej na haczyku. Nie miała nic innego do roboty, kiedy dzieciaki z jej sali szalały po sąsiednich. Nie potrafiła znaleźć z nimi wspólnego języka, były od niej młodsze i miały pstro w głowie. Zaczynała z nimi wariować, a przez to coraz lepiej rozumiała jak w towarzystwie młodszych od siebie dziewczynek czuł się Jurij. I zobaczyła go w drzwiach, gdy nieśmiało kołysał się z nogi na nogę, nie potrafiąc zdecydować czy wejść, czy jednak umknąć - Zabawne – powtórzył, jakby pierwszego razu miała nie usłyszeć. Żadne słowo, które wypowiedział pod jej adresem nie brzmiało tak miło. Może było mu wstyd za to, że ich nie dopilnował? Nawet jeśli nie, na pewno robili mu z tego powodu wyrzuty – Co tam? – zapytał, decydując się na wejście do sali.
Co mogła odpowiedzieć, z jednej strony nieufna wobec intencji tych niespodziewanych odwiedzin, z drugiej zaś tak szczęśliwa, że brakowało słów na opisanie emocji, które targnęły nią tak intensywnie, że wyglądało to niemal na atak serca? W istocie była w takich sytuacjach zabawna. Nawet komiczna, bo chłopak z trudem powstrzymywał wybuch śmiechu.
- Jest ok – odpowiedziała zgodnie z prawdą, bo w głębi duszy poczuła, że naprawdę czuje się dobrze, a znajoma twarz Tepesa jakoś tak napawa ją optymizmem.
- Kiedy Cię wypuszczą? – zapytał, jednocześnie lokując się na krzesełku i układając czekoladę orzechową na dnie szafki, tak, żeby jej nikt nie dostrzegł. Nie chciało jej się tłumaczyć, że wszystko zależy od gorączki, a raczej jej braku. Nawet nie potrafiła o tym myśleć, nie mogąc uwierzyć w obecność skoczka. Jurij nie uzyskawszy odpowiedzi zmarkotniał. Opuścił głowę i w lot pojęła, że jednak coś jest nie tak jak powinno.
- Jest problem – odpowiedź przyszła szybciej, niż mogła sobie to wymarzyć. On nie znosił bawić się w podchody – Już nie będziemy mieszkać na jednej ulicy, Nina. Właściwie przyszedłem się pożegnać. Nie mamy możliwości odwiedzin, nawet teraz nie powinno mnie tu być. Rozumiesz, nie?
- Nie rozumiem – istotnie, wydawało jej się, że nic nie rozumie.
- Ojciec dostał lepszą posadkę. Jeszcze lepszą niż ostatnia. Teraz przeprowadzamy się na drugi koniec stolicy, wiesz, bliżej dziadków. Ojciec jest ważną postacią w skokach, prawie nie będziemy się z nim widywali.
Tłumaczył to, unikając jej wzroku. Wzroku trzynastoletniej już dziewczynki, która patrzyła na świat jak przez mgłę, starając się powstrzymać od płaczu, który w tym momencie byłby dla niej najprawdziwszym upokorzeniem. Nie była pewna czy i jemu nie szkliły się oczy. Nie o tym myślała. Zamiast tego skupiała swoje myśli na tym, żeby za wszelką cenę nie pozwolić łzom przekroczyć granicy powiek.
- Jesteś tak straszną łajzą – prychnął nagle, spoglądając na gips – Nina, jak można się tak połamać i pozdzierać na skoczni K8?
- Nie po drodze mi z tym sportem.
- Nie da się ukryć – mruknął, uśmiechając się delikatnie. Chcieli wierzyć, że to ten głupi wypadek zadecydował o tym, że ich drogi powoli się rozchodziły. Upewniali się w tym przekonaniu, nie znajdując żadnego innego wytłumaczenia. Jurij posiedział jeszcze kilka minut i wyszedł, jakby zamierzał tu bez przerwy wracać, chociaż w powietrzu wisiały wciąż słowa, zapewniające o fakcie, że były to ostatnie odwiedziny z jego strony. I może wracał, jeśli nie ciałem, to przynajmniej myślami. Chciała w to wierzyć.
Było do przewidzenia, że rodzice nie zechcą przekazać jej tej informacji, dopóki nie będzie w stu procentach pewna. Można się też było domyślić, że nie oznajmią tego w formie ‘wyprowadzają się’, a raczej ‘już się wyprowadzili’. I tak się stało. Pewnego wyjątkowo paskudnego dnia ta sytuacja stała się faktem. A przeciwciała w organizmie Niny wywalczyły powrót do przyzwoitej temperatury. Lubiła sobie potem wyobrażać, a właściwie tak wmawiali jej rodzice, że znajomość z rodzeństwem był bardzo toksyczna i kiedy oni odeszli, ona znowu była zdrowa. Być może na zewnątrz była zdrowa. Serce podpowiadało jej, że coś straciła na zawsze. I chociaż wmawiała sobie, że wrócą, bo nikt nie odchodzi ot tak, czas płynął dalej, a świat bez przerwy się kręcił. Oni nie wracali, a Nina uświadomiła sobie, że tak samo było z nią. Ona również nie wróciła do Mariboru. I mimo, iż wracała tam kiedyś myślami, wkrótce przestała to robić. Bolesne było uświadomienie sobie, że nowi przyjaciele determinują zapominanie o tych starych, dobrych przyjaciołach. Była przeszłością.
- Tak to już jest – wytłumaczyli jej, kiedy zdobyła się na odwagę by zapytać – Kiedyś zrozumiesz.
Chociaż była pewna, że oni sami nigdy tego nie zrozumieli. Trwali w swojej niewiedzy i nieświadomości, pozwalając, by nowi ludzie i nowe zdarzenia rozbijały się o ścianę idealnej rodziny, którą chcieli stworzyć. A jednak... głupota, której raz pozwolono ujrzeć światło dzienne, nigdy nie przestaje kiełkować.
Nigdy nie przestaje szukać wyzwań. I ta głupota, a może po prostu nadzieja, której raz udało się wychynąć poza utarte schematy rozsądku i rozwagi, zawładnęła w końcu sercem Niny. To nie był grom z jasnego nieba. Równolegle do zrastania złamanej nogi i gojenia ran po upadku i stracie przyjaciół, w niepozornej, całkiem łajzowatej dziewczynce kwitła wiara we własne możliwości.
Najpierw zabrali jej rolki. Czarne, wysłużone, już trochę za małe rolki, które wisiały na drzwiach, uczepione za sznurowadła. Te od rodzeństwa, te właśnie.
Potem zabrali jej możliwości. Nie pozwolili szukać przygód. Miała być KIMŚ, nie rozdartym gówniarzem rozbijającym się na nartach, rolkach, nawet na rowerze. Pilnowali jej bardziej, niż mogła sobie to wyobrazić. Tak im się wydawało.
Zabrali jej w końcu nawet tożsamość. Byli tego niemal pewni, kiedy przepisali ją do lepszej szkoły. Nie wzięli pod uwagę jednej dość istotnej sprawy. Ta lepsza szkoła nie była lepsza tylko dla niej. A Ninie pozwoliła odzyskać coś, o czym nawet nie marzyła.
- Zabronili nam rozmawiać, więc nie będziemy mówić zbyt dużo – stwierdziła Anja, z trudem kryjąc uśmiech w szalu – Codziennie możemy wymieniać się listami. Możemy spędzać razem przerwy. Nikt nam nie zabierze kilku minut w ciągu dnia.
Tak też się działo.
Nina codziennie dowiadywała się czegoś nowego o życiu Anji i Jurija, o nowym domu, nowych sąsiadach, o pracy pana Mirana, o tym, że coraz lepiej im szło w skokach, że strasznie tęsknili za starym domem i sąsiadami, w szczególności zaś za Niną, że wciąż obwiniali się za ten fatalny skok, planowali odwiedziny, ale właściwie nic z tych planów nie wychodziło, że zastanawiali się, czy nadal jest taką chodzącą kompromitacją i czy ma jakieś cele, o których nie zdążyła im powiedzieć, a które nosiła w swoim spaczonym sercu.
Anja zaś codziennie stawała się bogatsza o informacje na temat nowej pasji Niny, nowinki w temacie burego psa, który bez przerwy przekopywał ogródki, planów rodziców wobec jej przyszłości i o całym tym galimatiasie, który zdawał się przekraczać wszelkie bariery dziecinności. To znaczy o tym, co działo się w łajzowatym serduszku Niny. Bo Nina bardzo lubiła słuchać o Juriju, który chodził do innej szkoły i którego nie widywała od momentu jego odwiedzin w szpitalu. Tak dawno temu. A Anja może tego nie zauważała, a może nie chciała dostrzegać, że kiedy padało jego imię, Nina będąca nawet w najpodlejszym humorze, uśmiechała się, próbując ukryć prawie niezauważalne rumieńce.
- Nina Vidmar – wyczytana wstała, poprawiła sukienkę i ruszyła przed siebie, chybocząc się na szpilkach. Ofiarą losu została do uzyskania pełnoletności. Żeby tradycji stało się zadość, omal nie zabiła dyrektora, wprawiając tym samym w osłupienie grono pedagogiczne, rodziców i wszystkich zebranych. Na swoje miejsce wróciła ze świadectwem już bez większych problemów. Szturchnęła Anję, która skryta za granatową teczuszką, udawała, że wcale nie umarła ze śmiechu podczas przedstawienia pod tytułem „Dobry Boże, złapcie mnie, bo moja przyjaciółka- idiotka podarowała mi za wysokie buty”. Wyglądało na to, że można się było rozchodzić. Czy tak, żeby się więcej nie spotkać?
Niezupełnie tak.
W zasadzie, zupełnie odwrotnie.
- Popatrz na mnie, piękna – huknęła wzruszona Anja – Masz tu – uściśliła, wciskając jej w dłoń cztery tekturki – Masz i bądź – tyle wyjaśnień. Nina nawet nie zdążyła spojrzeć na to, co otrzymała, bo skoczkini uwiesiła się na jej szyi. Stały tak dłuższą chwilę, obie zalane łzami, rozmazywały swoje dorosłe makijaże i nieomal ocierały nosy świadectwami. Nie były jedyne. Na skrzyżowaniu dróg życiowych stało tak wielu ludzi, w grupkach bądź jak one- w parach. Żegnali się, życzyli sobie powodzenia, obiecywali utrzymanie kontaktu. One tylko milczały. Nie ślubowały sobie telefonów przynajmniej raz w tygodniu, ani spotkania raz na miesiąc. I mimo, że nie było rzeczy niemożliwych, ich znajomość, przyjaźń i dziwna zażyłość właśnie w tym miejscu miała swój zaplanowany przez wszystkich kres.
- Nic się nie martw – zapewniła Anja – Jakoś to będzie.
I jakoś miało być.
- Jest jeszcze jedna rzecz. Ostatnia niespodzianka ode mnie – szepnęła skoczkini, lekko obracając Ninę. Przy schodach, tam, gdzie kłębiło się najmniej absolwentów, stał Jurij. Prawie go nie poznała. Spojrzała przerażona na przyjaciółkę, ale ona pokręciła głową.
- Musisz mi wybaczyć – stwierdziła, wzruszając ramionami – ja tu poczekam.
Tym razem idąc nie zachwiała się mimo wysokich butów. Dziwna sprawa, w jednej chwili wyzbyła się niezdarności, a nabawiła lęku przed słowami. Przed rozmową. Przed...
- Cześć – takim zwyczajnym powitaniem. Przed słowem, które słyszała codziennie kilkanaście razy i którym to słowem odpowiadała tyle samo razy.
- Jurij – bardziej stwierdziła niż zapytała. Wyszczerzył się, jakby myślał, że naprawdę tak ciężko go rozpoznać po latach.
- Co teraz? – zapytał, a ona zastanowiła się, o co mu właściwie chodzi. I czym jest to ‘teraz’.
- Studia – odpowiedziała, mając nadzieję, że trafiła w tok rozumowania.
- Posłuchaj... – nie zrozumiała nic ze słów, które potem padły – bardzo bym chciał, żeby to zabrzmiało poprawnie politycznie, ale prawda jest taka, że przez te kilka lat byłem ze wszystkim na bieżąco.
Dopiero po dłuższej chwili rozwiązanie przyszło jej do głowy.
- Listy – wyszeptała. Kiwnął głową, nie wiadomo czy bardziej zawstydzony, czy dumny z siebie.
- Anja nie wiedziała. A ja przeczytałem każdy. I wiesz co?
Nie wiedziała. Ale bardzo chciała wiedzieć.
- Gdyby nie ten nieszczęsny skok, może byłoby zupełnie inaczej.
***
I tak to się toczy. Coraz większe banały, ale piszę. Chociaż czuję, że już nie za długo to potrwa :)
Pozdrawiam!